14.01.2007 :: 20:05
"BEZDOMNA" Opętana poniewierką bezdomności idzie z konieczności nie z wyboru. Krok za krokiem, tak od niechcenia. Połami obszarpanego płaszcza wyciera krawężnik. Skąd ta czarna rozpacz w jej zamglonych od spalin oczach? Już zimowe wieczory pukają do bram jej bezdomności. Z ironią w głosie zakuwają w kajdany, robiąc z niej niewolnicę. Kuszą romantycznymi iskrami z ogniska, a gdy najmniej się tego spodziewa wpychają do lodowatego strumienia. Była rozczarowana monotonią domowego ogniska i jest... bezcelowością porannego wstawania. Tylko, czy aby na pewno nie jest tak na jej własne życzenie? Marzy o pomocnej dłoni, lecz wstydzi się ją przyjąć. Chce być księżniczką z bajki, a jest zaledwie jak ta dziewczynka z zapałkami. Ona... Patrzy tylko pogrążając się coraz bardziej. Pomogliby, gdyby tylko wyciągnęła rękę. Przysiada w parku na ławeczce. Kiedyś, gdy dzwony szarej codzienności zadrwiły z niej zachłysnęła się zachwytem nad nimi i zgubiła bilet powrotny do przeszłości. Nocami gubi się w ślepych uliczkach, za dnia sypia w kanałach, popołudniami żebrze na ulicy, wieczorami zazdrośnie strzeże swego łupu, póki wszystkie gwiazdy nie zgasną. Kobieto! Ocknij się! Zrób coś ze swoim życiem. Wróć tam skąd zaczęła się twoja wędrówka i przyznaj się przed wszystkimi, że nie potrafisz żyć w błocie. Burza maluje się na twarzy kryształowymi łzami i otępieniem. Ciągle ktoś ją pogania, a ona czeka na właściwy moment. Lecz on nigdy nie nadejdzie, bo ona nigdy się nie zmieni. Tak wygodniej jest jej żyć. Nie ma ciepłego kąta i ramienia, na którym mogłaby się wyżalić. Jest za to deszczowy dzień wyłącznie dla niej. Z zasznurowanymi pajęczyną powiekami, z nosem przyklejonym do szyby patrzy i nasłuchuje jak szeleszczą papierowe torby w piekarni z nadzieją, że tak jak nad małym dzieckiem zlitują się, pogłaszczą po głowie i dadzą pajdę chleba na drogę. Idzie przez miasto osmolona dymem z papierosa już nikt na nią nie czeka. I tylko wyczekuje zmroku, by znów pozwolić przygarnąć się pustce na dworcu. Dzisiaj, jutro i kiedyś, które nigdy nie nadejdzie... Lecz może jeszcze dane będzie jej wrocić do tego, co było i zapomnieć o tym co jest. Potknie się o buty bez sznurówek, zaszlocha cichutko pod nosem i wzniesie rozbite na kawałki spojrzenie w niebo z zapytaniem: Dlaczego to ja? A wtedy obłoki nieśmiało zamrugają. Niechcący upadnie na staruszkę w kremowym sweterku. Gorąco przeprosi za swój biedny żywot i ruszy dalej nie oczekując od niej współczucia, a ona uderzona jej oddaniem życia bez walki zmusi ją, siłą zaciągnie do swojego domu. Nakarmi, ubierze w kwiecistą sukienkę i wypchnie do ludzi z nowym bagażem wiary w siebie. Może...