08.02.2007 :: 00:26
"DOROSŁAM" Dorosłam, aby z pokorą spoglądać na odbicia innych w lustrze, by bez słowa skargi patrzeć jak powoli pęka z każdym zachwianym z bezsenności krokiem. Już nie muszę się odwracać za każdym razem gdy ktoś wypowie moje imię, dłonie tych, którzy spotykając mnie na ulicy usiłują sobie przypomnieć, kim jestem, tkwią mocno w mym spojrzeniu niczym kryształek lodu w sercu Kaja. Nie muszę ciągle zabiegać o zaufanie do siebie samej. Wierzę w siebie. Chyba... Bo jak inaczej miałabym ze związanymi rękami przewracać kartki jeszcze nie napisanego wiersza i karmić łyżeczka po łyżeczce, ślepo błądzących w ciemnościach pędzącego czasu, frustracją z drutu kolczastego, coraz silniej uciskającego skronie, gdy tylko usiłujemy, choć na chwilę zapomnieć o sobie, przypaloną za długo gotującymi się w płucach słowami: Chcę żyć! Lecz po swojemu... Tyle lat i ani jednego słowa: Nie chciałam pisać. To wszystko przypadkiem. Jakby mleko niechcący się wylało. I nie będzie. Lecz... Pokazuję wam obie dłonie podpisane: Jestem byście mogli usłyszeć brzmienie swojego imienia z głębi tych słów. Dojrzałam do przebywania w swoim towarzystwie w chwilach samotności i do odtrącania, gdy ktoś zażąda mojego szeptu tylko dla siebie. O rok starsza by po raz kolejny powitać szyderczo naśmiewający się deszczowy poranek. Do nie odzywania się ani jednym słowem. I wystarczająco będąca sobą, by móc każdego zmusić do milczenia. Mogę już tylko na powitanie podawać lodowatą rękę, dygać skromnie jak na damę przystało i prosić byście sypnęli mi piaskiem w oczy, bym zapomniała o bezsennych nocach, w które to musiałam patrzeć na swoją twórczą bezsenność, jak poranionymi od rozbitej przeze mnie porcelany palcami zmywa z siebie litościwe spojrzenie. Już nie jestem zbyt zmęczona, aby ścierać z szyby zabłocone ślady nagich stóp, które od chwili brutalnie wymuszonego przebudzenia przypominają jak kiedyś przerażająco czułam się osamotniona w tłumie anonimowych ciał, upierających się by ubrać mnie według własnego gustu, dopiero teraz to widzę. To nieobliczalne ślady prowadzące już nie nastoletnie usta na spotkanie z czernią niechcianych pocałunków, a jednak pociągających niczym błyszczące spojrzenie księżyca, aż po brzegi wypełnione mleczną drogą przyprószoną gwiezdnym pyłem. Ubłocone buty i miniony czas w pelerynie z gradu jak nieproszony gość rozsiada się na łóżku, bezwstydnie patrzy jak ubieram się, z rozdrażnieniem wsłuchana w niemalże operową muzykę palców wygrywających na parapecie smętny sonet zagubionej w oczach kropli deszczowej piosenki, gdy burza nad miastem szaleje. Wolałabym dostać policzek w twarz, niż kąpać się w jego przenikającym zimnem, mokrym oddechu. Jak, co rano ranię policzki kawałkami szklistego spojrzenia, z braku wiary w cokolwiek. Spokój... Jestem w stanie polubić tę granatową głębię, o którą błagam na kolanach w każdą księżycową noc, by móc wszystkie refleksje: I te bijące czerwienią maków po oczach, te wywołujące niemiłosierny ból gardła bladymi, kolczastymi okrzykami, a nawet te udające soczyste jabłka, które naiwnie pozwalają wierzyć w swoją dobroć, by pod wpływem uśpionej czujności rozlać w ustach swój jad i pozwolić wielokrotnie upadać na kolana, póki nogi nie będą mogły już iść, a wargi zamarzną na mrozie nie będąc już w stanie prosić o przebaczenie za coś, czego się nie zrobiło. Wreszcie mogę je rozbić w drobny mak niczym wazon z kryształu, a potem siedząc godzinami na łóżku sklejać, w końcu zapominając, jaki akurat mamy dzień. Nie. Łzy już nie bolą, ciążą tylko jak kamienie zostawiając purpurowe ślady bijące cieniem od zaczerwienionych zmęczeniem oczu. Wegetując nie można wiedzieć, po co są. Teraz już wiem. One już nie są we mnie, tylko ze mną i nie po to, by krzywdzić, lecz w ciemnościach snów pomóc przejść przez życie tak jak krok po kroku sobie to wyobraziłam. Obcięłam włosy, nie chciałam, lecz to właśnie mnie zmienia, co roku o kilka minimetrów. Gwiazdy - niepokój w sercu, dzień - zadyszka w płucach i brak czasu na budowanie murów obronnych wokół siebie. Jak to jest być odrzuconym przez niebo, a przez wiatr wrzuconym w słowa własnego wiersza? Można nie myśleć o przyszłości i zapomnieć o Przeszłości? Zakochać się kiedyś w sobie, a teraz patrzeć na siebie jak na obcą osobę? I jakie to ma znaczenie, gdy pędzimy jak szaleni, by przeżyć następne urodziny mając w pamięci poprzednie? I skąd w ogóle nasunęły mi się takie pytania? By znaleźć na nie odpowiedzi, zachwiać się na kamiennym murku i spaść w otchłań rozbrzmiewającej dziecinnym echem studni. Chciałabym zgadnąć, co będę czuła za rok nieprzytomnie. A może tylko wyrwę kolejną kartkę z kalendarza, tak po prostu znieczulona środkami nasennymi? Kolejny rok przede mną, więc gdzie satysfakcja? Przemknęła obok mnie, nie zauważyłam. Zamykam drzwi, otwieram pięści - już czas...