24.02.2007 :: 00:39
"TYLKO JESTEM" Jak skrzywdzone szczenię kwiląc i wylizując rany na poszarpanych połach płaszcza duszy, uciekam w najciemniejszy kąt strychu, by tam w spokoju przeboleć ugodzoną do żywego dumę. Po co to wszystko? Przecież jestem tylko człowiekiem, a zdawałoby się, że już wszystko o niej napisałam. Myślałam, iż pogubiłam wszystkie jej odciski palców, lecz ktoś ponumerował strony nieubłaganie kierując moimi myślami. A jednak budzi nocami. Uporczywym chrapaniem chce mnie więcej, coraz więcej, a z rana nie przychodzi błogi spokój choć powinien. Tak szybko, z nienacka, nierealnie. Potrząsa brutalnie wyrywając z ciepłego łóżka, nawet nie zdążyłam zapamiętać jej twarzy. Dotyk nie zawsze jest przyjemny, a uśmiech niekiedy nie sięga za horyzont. Zostawiłam mokre ślady stóp na szybie, lecz wyschną nim zdążę się z nią pożegnać. Muszę ukryć drżenie ust, choć tak bardzo się wyrywa i pozbierać myśli jak śmieci zimą porozrzucane przez wiatr. Niespokojny sen przed światem schowany między kartki dawno temu spalonego kalendarza, by nigdy nie posmakował zapachu dnia. Bo ten wschód księżyca tylko dla mnie, choć tak nieśmiały, upokorzony moją obojętnością. Nie znienawidził mnie. I choć wargi zastanawiają się, czy warto przemówić w obliczu tej usidlonej niczym motyl w pajęczynie samotności zdawałoby się czarno-białej ograniczonej pustki domu bez ścian. Ciekawe jak to jest być tylko człowiekiem opętanym mrocznymi wspomnieniami? I już tylko ochrypły szelest porannego budzenia: Na palcach, w bezszelestnie odsłoniętych zasłonach, w pośpiechu potykającym się na schodach i nawet w uciekającym windą czasie, jest w stanie wyrazić moje niezadowolenie, a może wyobcowaną codzienność każdego dnia? Nie jest w stanie mi zaufać, dlatego zmienia się nie pytając nikogo o zdanie. Wczoraj była mną, dzisiaj jest moim odbiciem, a jutro pewnie będzie zazdrosnym wyobrażeniem o mnie. Jej spojrzenie za zasłoną z deszczu jeszcze bardziej frustruje, niż sople lodu zawieszone na palcach nawadniające topniejącymi kroplami serce ukryte w akacjowych liściach - wyciśnięte z łez, pozbawione refleksji, za to z odciśniętymi, pachnącymi różą kolczastymi słowami. Słychać jak trzeszczy krzesło pod jej nieograniczonym beztroską uporem. Nie wiedziałam, że aż tyle jeszcze po niej pozostało: Rozpuszczone w miodzie spojrzenie, zarumienione policzki i rozżalony wschód słońca malujący na jej kredowej twarzy beznamiętny żal nadchodzącego poranka. I jej włosy potargane roztrzęsioną dłonią niczym ćmy walczące w tańcu, o choć najmniejszy skrawek światła, usiłujące wyrwać się z tego zaklętego w nic nieznaczący bełkot kręgu. Czego mogłaby chcieć od kogoś, kto tylko jest? Lubię ją, lecz nie spodziewam się wdzięczności za to. Nie rozumiem jej, ale nie obwiniam siebie. Nie oczekuję od niej współczucia, a jednak myślami chcę, aby przychodziła tulić mnie do snu. Rysuję dziesiąty szkic z rzędu ciągle będąc niezadowolona, pewna, iż już więcej nie dane mi będzie zobaczyć niewytłumaczalnego zażenowania na naszych twarzach, gdy znów odkryjemy w sobie kolejny centymetr niedoskonałości ciała. Następuje nieuchronny zakręt w głowie. Najpierw w lewo, potem w prawo i zimne mury - ślepy zaułek nie dający wsparcia. Tak jakby kolorowa tęcza niespodziewanie okazała się martwym bohomazem wyrzuconym na ulicę, a ziemia przechylała się do góry razem z nim, a wtedy najmroczniejsze stęchłe tajemnice sięgają mojego wnętrza usiłując wyrwać bijącą czerwień z tych przestraszonych palców należących już tylko do popiołu pozostałego z nieufnego ludzkiego wnętrza. Nie odrywam sumienia od nieba, jakbym chciała sprawić, aby na zawołanie żałośnie załkało, by stać się mniej spokojne w swym szaleństwie niż ja. Muszę kochać ten widok, gdy tak stoi na werandzie usiłując rytmem palców dotrzymać kroku kroplom ulewy zwisającym z jej rzęs? Wcale nie muszę! I nie chcę. Chyba... Skomplikowane słowa? Nie. To złudzenie jest zbyt niedoskonałe. Spoglądam wyzywająco na dłonie kurczowo przyciśnięte do moknącej szyby. Jakbym chciała je zmusić, by stały się mniej prowokacyjne. Lękam się odbicia w zwierciadle, ono mi kazało na nowo uczyć się chodzić po rozkołysanych wodach cielesnego zaspokojenia. Tak jakby pływanie w odmętach niejasności uczuć miało być bardziej kojące. Nie jestem w stanie nad tym zapanować, nie potrafię siebie powstrzymać. Poszła? Wcale nie jest mi lżej. Tęsknić za nią? Jakie to beznadziejnie banalne, a jednak prawdziwe. Przede mną skomplikowany dzień, tak jak ja. Tak zwyczajnie, a jednak inaczej... Taki "Ideał" na wagę złota, nieosiągalny dla "Biedaków", uzależniony od wspomnień, osamotniony niczym fontanna bez wody, rozebrany z szeptów, zasłonięty jedynie pomówieniami. Wieczorem położy się obok mnie i znudzeni będziemy na nią czekali, bo jesteśmy dla siebie, choć nie zawsze się rozumieliśmy. I zapomnę o każdym oddechu, poza tym jednym. Po pocałunku? Po ostatnim kłamstwie schowanym za szarość jej peleryny? Tylko dlaczego? Przecież żadne słowo tego nie odda. Po co kaleczyć coś, czego nie jestem świadoma? Bawi się mną, cieszy ją mój niepokój, lecz wynagradza mi to nadzieją na pogodny dzień. Jakby odwiedzała szklany dom we śnie, czego nie dotknie zamienia ja w szklaną figurkę, gdzie złudzenia niszczą pragnienia. By mogła zbudzić się w nocy poraniona okruchami szkła. Dlaczego? Przecież nią jestem, a może to ona okrada mnie ze zdjęć, na których zapisana jest każda minuta życia? Jakby sama nie wiedziała, kim jest, a przecież ja chcę tylko po prostu być. To tylko chwila paniki, błagalne westchnienie skierowane w sufit. Wstaję, by powitać nowy dzień.