05.03.2007 :: 19:49
"OCZEKIWANIA" Czy mogę oczekiwać od życia więcej niż mam? Czy sumienie nie mówi mi właśnie, że moralnie nie mam takiego prawa? "Ja chcę!" "Ja żądam?" Czy potem będę mogła błagać o wybaczenie? Czy zdobędę się chociaż na cień skruchy? Został mi bezinteresownie podarowany kolejny dzień istnienia, a ja jak zbuntowana nastolatka trzaskam drzwiami i nie rozumiem dlaczego pewnych rzeczy mi się odmawia. Zupełnie jakby bycie zagubioną w gąszczu kartek powyrywanych z pamiętnika ciasno upchniętych do pudełeczka nakładało na mnie obowiązek znoszenia siebie bez ustanku w nadziei nie bycia obciążoną tłumaczeniem się ze swoich karkołomnych błędów. Błędne koło zataczające coraz szersze kręgi i ten uciskający w nocy poduszką bezmiar pustki w głowie. Coś na kształt ukrycia przybrudzonych słów z gorzkim posmakiem cisnących się na usta pod wytarty dywanik utkany z namiastki tej wiary w swoje możliwości sprzed paru lat. Nie pamiętam ich, boję się o tym myśleć, lecz czyżby to aż tak dawno temu było? Czy to tylko pamięć się ze mną droczy usiłując przeciągnąć na swoją nie do końca zrozumiałą stronę? Czemu tak trudno zrozumieć potrzebę mówienia i ile trzeba zwalczyć migren, aby bez cienia wątpliwości zrobić kolejny zdecydowany krok ku następnej niewiadomej noszącej przydomek: "Jutro". Czy warto pozwolić, by nieograniczony bezmiar wolności zakuł mnie w dyby i zrobił swym niewolnikiem? Czy w ogóle mogłabym prosić go o ułaskawienie? Zmusić się po raz kolejny, by wstać, czy przeczekać burzę za oknem i udawać, iż właśnie tak miało być? A może kłamliwie przyznać się do braku motywacji naiwnie licząc, że miniony czas okaże się snem, kiedy po przebudzeniu będę odczuwała ulgę, iż jestem panią swego losu? Czy byłabym gotowa spojrzeć przeznaczeniu prosto w oczy żądając zaprowadzenia tam gdzie z zamkniętymi powiekami balansuje się na cienkiej linie tego, co najistotniejsze? Czy ze strachu nie uciekłabym w fantazje, aby tylko przespać ironiczne śmiechy niedowiarków, którzy wierzą tylko w beztroskie życie? A może w chwili słabości powinnam się do nich przyłączyć. Zostanie mi to usprawiedliwione prawda? Tylko, dlaczego to ubranko niewinności tak nagle się skurczyło? Może moje wymagania są zbyt wygórowane. Głowa boli, aspiryna już nie pomaga. Odporność na leki, czy może jej brak na niepowodzenia? Prawda. Łatwiej jest czegoś pragnąć, niż dążyć do tego. Mam uczucia - nie mam odwagi przygarnąć ich do siebie. Są mi potrzebne - nie potrafię ich sobie wyobrazić. Jeszcze trudniej. Jak je przy sobie zatrzymać? Nie potrafię pogodzić się z ich utratą. Nieświadomie wzięłam przeszłość na wyłączność - niestosowne, histeryczne, może nawet zachłanne ale oddychające moimi płucami, drzemiące w moim ciele i kierujące każdym mym ruchem. Miałam to, chcę więcej. Nie jest mi z tego powodu przykro. Nawet nie wiem, gdzie jest granica mówiąca: "Przestań! Już dość! Masz więcej, więc nie bądź cyniczna" Nie jestem, chyba... Niczym studnia bez dna, rzeczywistość jest dla mnie nierealna. Chusteczką wycieram kurz z twarzy, uszminkowanymi wargami spijam krople rosy z akacjowych, rozbujanych ufności. Byłam niepewnością, teraz ona jest mną i te pożółkłe pokreślone strony, jak symbol zawładnięcia, wyciśnięcia tchnienia do ostatniej sekundy zamyślenia, jakby mentalna obroża uwierała szyję. Miałam ją. A może to ona ma mnie już na zawsze w swojej garści obsypanej kryształkami lodu kłującymi w oczy? Ślady na śniegu, deszcz melancholijnie stukający w rynnę, bezimienne przesiadywanie na balkonie pod osłoną nocy, ukradkowe spojrzenia w przyciemnione okna sąsiadów i jakże zawistne wyobrażenie na myśl, że tylko ona zdolna jest do posiadania realnego świata na własność. Jakby chciała mnie tego pozbawić pozorując następny atak panicznej czkawki, nie mogąc ukraść przyszłości, a pogodzić się z przeszłością. Tylko, co zrobić z teraźniejszością, jeśli drżę za każdym razem, gdy mnie do siebie wzywa? Nogi z ołowiu, dusza z waty, a serce z porcelany. Spaceruję po wodach absurdalnych myśli, które inni już dawno temu porzucili i nie zamierzam się nimi zaopiekować. Przecież obcy dotyk jest nieobliczalny. Nie mogę się od nich uwolnić, są wszędzie. Zaczepiają na ulicach ukrywając się w rozgoryczonych minach przechodniów, przeszkadzają, gdy się jąkam, udają przyzwoite gdy śpię, drzemią w moich ubraniach, rażą w oczy promieniami zimowego słońca, krztuszą zbyt ostrym jedzeniem i skrzypią niczym zawiasy w drzwiach, jeśli każę im sobie iść. Piąty dzień - ten sam kolor na ubraniu. Nie przeszkadza mi to jak i plagiat z dnia poprzedniego. Nic na pamięć, wszystko odruchowo, bez zbędnych banałów między wierszami. Z skurczonym zasobem żalu i marudzenia do minimum. Przysłonięta burzowymi chmurami, zaklęta w próżnię oczekiwań niczym marionetka zawieszona na naderwanych sznurkach, szamocząca się w płonącym teatrze, gdzie publiczność z kamienia ze spokojem na twarzy i ekscytacją cisnącą się na spopielałe policzki oczekuje na opadnięcie osmolonej kurtyny nie licząc na bis. Pragnienie? Było. Lecz straciło swoją magię. Pospolity przerywnik między jedną ślepą uliczką a drugą. Jakby materialny bezczas przejął nade mną kontrolę zmuszając do odtrącenia siebie. Czymże jest ta cisza wysłana anonimowym listem, czy głuchy telefon przed kolacją, by człowiekowi gorzej się spało? Może uliczką pozbawioną latarni jak egoista bez cienia wątpliwości? A może drogim pudełkiem z drobiazgiem za pięć złotych? Co by się stało gdybym chociaż raz przemilczała powyższe wersy? Ta chwila przecież mogłaby nigdy nie nastąpić. To nieważne, że siódmy wtorek z rzędu, iż pominięty w terminarzu pilnych spraw, przecież to tylko jeden z wielu. Poczekam. Może tym razem następny mnie nie zawiedzie.