romantyczka23 - komentarze |
![]() "W TEN SŁONECZNY DZIEŃ" Jolka mam na imię i wten słoneczny dzień trzy razy pukam do drzwi. Domek wygląda jak z "Alicji w krainie czarów" tylko jakby bardziej pachnie pierniczkami i czystością bicia ludzkich serc. A może w takich domach drzwi same się otwierają zapraszając do środka jak w starych, a i tak strasznych horrorach? Cóż nie mogę powiedzieć aby się czymś wyróżniał nie jest ładny jak wiosenny zapach ledwo skoszonej trawy. Ale co najwyżej jak dekoracja z marcepanowych różyczek na śmietanowym torcie. Zjadasz i nawet następnego dnia nie pamiętasz jaki miał smak. Ale to może właśnie dlatego, że mamy akurat słoneczny dzień. Nikt nie odpowiada w tym pustym domu więc pukam jeszcze raz, lecz tylko echo mi odpowiada najpierw jedno wiosenne, potem drugie letnie, trzecie jesienne, a na koniec to najbardziej mrożące nawet myśli i złudzenia w sople zimowe. A potem ogłuszająca kanonada skrzypiec prześcigających się z dźwiękiem moich słów. Czyżby wszystkie pory roku wymieszały się i właśnie zaplatają słońcu warkocze wpinając we włosy kłosy zboża pachnące trudem ludzkich rąk? W pniedziałek są granatowe, bo nigdy nie wiadomo, czy gwiazdy sprostają wyzwaniom dnia codziennego. We wtorek są cytrynowe jak soczysty smak soku cytrusowego, bo dają nadzieję na choć odrobinę wytchnienia w tej pędzącej kuli zwanej czasem, co przecieka przez palce niczym chwile spędzone na słuchaniu ulubionej muzyki, bo ona płynie i płynie, a tak by się chciało dalej i dalej. W środę są niebiesko czerwone, bo niezdecydowane jak błękit obłoków, które nie wiedzą, czy chcą mieć uczucia tak jak ludzie, czy chcą być tylko chmurami czasem uwielbianymi, czasem przeklinanymi. We czwartek mają na sobie czarno białe kraciaste sukienki by móc zadowolić rozkapryszone gusta każdej godziny dnia nie mającej ułożonej ani muzyki, ani słów piosenki z tandetnymi myślami puszczanej do znudzenia do smętnej melodii. Piątkowe są jak guma balonowa smakująca tak samo wieczorami spędzonymi w wesołym miasteczku mimo upływu lat i nadal tak samo realna jak wtedy gdy dzieliłeś się nią po raz pierwszy ze swoim przyjacielem. Sobota jest kwaskowatym smakiem miodowych różyczek herbacianych obsypujących swymi śladami każdą kroplę deszczu w jesienny dzień i każde źdźbło zieleniącej się trawy w letni niczym nie zmącony dzień. I wreszcie ta wcale nie ostatnia niedziela brązowiutka jak ten pluszowy misiaczek, z którym co noc kładziesz się do łóżka i któremu szepczesz nie tylko "Dobranoc" ale i zwykłe swoje tajemnice do uszka. Tylko dlaczego mi nie otwierają? Ale, co to coś brzęczy na dnie kieszeni mego fartuszka. Sięgam do niej pośpiesznie, przy okazji ze zdenerwowania wysypując z niej kilka guziczków nie do pary i kilka połamanych wypalonych zapałek. W końcu moje palce chwytają coś chłodnego w dotyku, coś co w dziwny sposób podsyca we mnie niepokój jak jak ogień w sercu rozpalony zapierającym dech w piersiach widokiem gór otulonych zapadającym zmrokiem, którego nadzwyczajność... Nie odda tego nawet idealne zdjęcie, a to przecież tylko klucz. Oglądam go z każdej strony bardziej z ciekawości niż fascynacji i jest taki śmieszny z tą swoją dziurką w kształcie gwiazdki. Obracam go w dłoni i jakbym słyszała gruchanie gołąbka. Nie. Chyba mi się nie przesłyszało, a może jednak? Może ten klucz tylko tak śmiesznie wygląda? A tak naprawdę otwiera te nieznośne drzwi, które nic sobie nie robią z mojej irytacji więc jeśli znalazłam go w swoim fartuszku musi do nich pasować. Drżącą ręką trafiam do dziurki i zlękniona odskakuję, bo klucz sam się przekręca, a drzwi ze skrzypieniem się otwierają jakby echem powtarzając "Wejdź zapraszam cię" i nie wiem dlaczego, ale nie zależy mi już na wejściu do tego domu. Bo mogłabym cały dzień stać w progu i wdychać sosnowy zapach tych drzwi, bo przecież to ja Jola, która w końcu otworzyła te drzwi w ten słoneczny dzień. Może chociaż będzie w tym domu kanapa, może będzie akurat w kwiatki, a wtedy przesunę ją sobie na wprost okna i w świetle słonecznego uśmiechu jeszcze raz przyjżę się temu kluczowi, który wyprowadził mnie z błędu, że o moich krokach tuptających w mojej głowie wiem już wszystko. Więc robię jeden krok, potem drugi i następne i już drzwi się za mną zamykają nie pozostawiając za sobą nawet ciepłego zapachu mego poziomkowego oddechu. Pierwszy schodek i jakby rażąca biel pomalowała wszystkie moje słowa. Drugi schodek, a mej duszy zaczyna grac fortepian nastrojony na bardzo skoczną melodię. Coś w rodzaju pastelowych kolorów przemieszanych z głosem dobiegającym gdzieś z pośród chmur. Chyba przysiądę sobie na tym schodku i poczekam aż drżenie mego ciała ucichnie niczym powolne przygasanie nutek skaczących po dzwoneczkach szczęścia. Ale przecież to ostatni schodek więc po co czekać? Dom, w domu cztery ściany pełno dużych i wspaniałych luster i obraz gdzie jakiś krajobraz jest namalowany. Jakich luster? Tych z powtykanymi za ramę w stylu retro czarno-białymi zdjęciami. Tych w, których ja siebie widzę i tych w, których one siebie same widzą. Tych, które od krzyków pękają i tych, które od blasku słońca mienią się złotem. I nawet te ze śladami pocałunków namaszczonych karminową szminką. A i tych, co jesiennymi liścmi twarz sobie pudrują. O jakie one wszystkie ładne! I podbiegam do nich z zachwytem graniczącym z euforią. Lustro jakby w lustrze, bo ramki też lustrzane. Pewnie pamiętają nie jedną noc w klubie, gdzie drżały zasłuchane w muzykę klubową, zapamiętywały stukot kolejnych tańczących par i odszukiwały siebie w zahipnotyzowanych muzyką twarzach klubowiczów, dla których taka zabawa to już rutyna. Ale tylko w tak słoneczny dzień można je dostrzec nie zastanawiając się skąd się one tu właściwie wzięły. Wchodzę na ogromną komodę i potykam się o jakieś stare fotografie w posrebrzanych ramkach i kolekcję słoników z trąbkami uroczo podniesionymi do góry na szczęście. Czy ja jestem taka malutka, czy może ta komoda mnie przerasta? I dlaczego ta serweta na niej jest bardziej śnieżnobiała? Przecież to ja jestem Jolka w ten słoneczny dzień. A właściwie czemu nie spróbować namalować na niej szlaczku z kwiatków? Tak, zrobię to tylko poszukam kredek w swoim fartuszku i zabieram się do pracy. Zaraz, zaraz tylko gdzie ja mogłam schować czerwoną kredkę? Och nie! Czyżbym jej zapomniała? Nie, to chyba niemożliwe. Przecież, to właśnie od niej wszystko się zaczyna i na niej się kończy. Och jest. Niechcący wpadła mi do bucika. Czy to ładnie tak? A dlaczego najpierw nie zaparzyłam sobie herbaty z cytryną? Wybaczcie, ale jakoś nie pomyślałam o tym. Może to zrobię, tylko najpierw mi powiedzcie, czy stokrotki na tym obrusie mają być, białe czy może różowe? Macie rację, to bez różnicy i dlatego pomaluję je na niebiesko przecież ten kolor zawsze przypomina dziewczęce spojrzenie, moje spojrzenie. A wogóle to gdzie ciastka orzechowe na poczęstunek no i gdzie ta moja herbata? A no tak sama muszę ją sobie zrobić. Bo w domu, to mam nawet taki ceramiczny oliwkowy słoiczek na ciastka. Ale teraz, to nawet nie pamiętam, czy stoi w kuchni na kredensie, czy może schowałam go pod łóżko w obawie przed myszami. A zresztą po co tym teraz zaprzątam sobie głowę przecież to nie mój dom prawda? Tylko dlaczego jest taki jakiś dziko nieznajomy? Może to z powodu tych luster? Mama tak uwielbia się w swoich przeglądać przed wyjściem do pracy. A ja? Zawsze się dziwi jak ja to robię, że każdego dnia widzę siebie w nim odmienioną. Bo ona patrzy w to lustro z lustrzaną ramą obwiązaną kokardą w czekoladowym kolorze i ciągle widzi siebie taką samą. Ale przecież tak na mnie działa ten słoneczny dzień. O dziwo, to lustro zdaje się do mnie uśmiechać. Chyba jednak pójdę zrobić sobie tę herbatę. Tylko dlaczego te wszystkie szklanki są takie wielkie? Przecież chcę tylko łyk herbaty, a nie wodospad wody z bąbelkami. Nie, ani mi się śni robić sobie tyle herbaty tylko po to aby potem marnować czas na patrzenie jak jej kolor zmienia się z białego w miodowy. Mam na imię Jola i przejęta ze zdenerwowania idę przez ten inny lustrzany pokój z przygryzioną wargą i trzymając kurczowo fartuszek w dłoniach nasłuchuję jak skrzypią deski pod moimi małymi nóżkami obutymi w czarne skórzane pantofelki od czasu do czasu niechcący potrącając kolejne dzwoneczki szczęścia. I znów niechcący coś potrąciłam, co tym razem? To mieniący się jasną zielenią mały samochodzik wypełniający swoją soczystą barwą cały pokój. Jakby liście całego świata przygnał tu niesforny wiatr i natychmiast zapominam o dźwięku desek tańczących trochę nieporadnie z dzwoneczkami przez co trochę śmiesznie wyglądają. I co ciekawe nawet mnie nie dostrzegają. Aż chce mi się ze śmiechu na ich widok klaskać w dłonie. Ale nie chcę im przerywać więc po cichutku na paluszkach pójdę sobie dalej. Rozglądam się po pokoju w obawie, że samochodzik mógł gdzieś zniknąć, jak to rzeczy często mają w zwyczaju, ale nie. Cierpliwie czeka, aż się z nim pobawię więc biorę go do rąk i kręcę się w kółko ze śmiechem. Ale, co to. Zegar na ścianie wybija już osiemnastą. Czyżby już czas wracać do domu? Tak to prawda. W tak słoneczny dzień czas szybciej umyka niczym zając przed Alicją w krainie czarów, która ciekawa jest dokąd on pędzi. Ale ja jeszcze nie chcę wracać. No zegarku kochaniutki powiedz, że to jeszcze nie czas. Bo pierwsza chwila tutaj spędzona była jak nagi sen, którego czystości nie musimy się wstydzić. Następna jak kilka zafascynowanych sobą minut. I te ostatnie są jak oczekiwanie na eksplozję wszystkich kolorów tęczy jednocześnie. Bo przecież to miejsce jest jak wisienka na szczycie tortu waniliowego. Po prostu nadaje życiu tej esencji, której brakuje nam na codzień. Naprawdę będę tu mogla jeszcze wrócić jak znów trafię na tak słoneczny dzień? No to dobrze. Pójdę już do domu przecież jest jeszcze jeden pokój, którego przez długi czas nie widziałam i moja dusza wie, o który pokój mi chodzi. ![]() |
|
Tak napisali inni: |
Talk.pl :: Wróć |