10.10.2006 :: 00:28
"LIST" Kartka i długopis, kilka myśli w strzępkach porozrzucane po umyśle niczym kawałki puzzli. Cień dziewczyny siedzącej pod rozbitym oknem piszącej list od nowa ciagle zapominając jaki jest jego początek. Nawet nie pamięta kiedy po raz ostatni zauważyła pożegnanie nocy z dniem. Oczy same jej sie zamykają, ale ona wie, że kiedyś musi skończyć ten list... Tak kiedyś. Kiedy ostatni raz trzymała jego słowa w dłoniach i rwała na strzępy jak uschnięte płatki róż? Nie wiem. Na pewno niebo nie było wtedy błękitne. To wtedy dłoń rozstała się z dłonią, a spojrzenie przywitało z nocą przyobleczoną w niepewność jutra. To miało być tylko na chwilkę, ale nie było i nie jest. Długopis sam prowadzi jej rękę, ale myśli jakby przez obcą osobę wypowiedziane. Łzy prawdziwe zaschnięte na parapecie ale jej ciepła dłoń ich nie rozpoznaje. Tęskni za każdym jesiennym liściem zatopionym w kałuży, próbuje zasadzić nowe stokrotki na łące swego serca. Ale, to też co chwila odchodzi w niepamięć i znów musi zaczynać wszystko od nowa. Czesto myśli o marzeniach jej i... Adresata tego listu. Ale sama nie potrafiła utrzymać tego ogniska i bezpowrotnie zgasło przysypane jego lekkomyślnością. A było tak ciepło, gdy tak stali razem w oknie on pokazywał jej gwiazdy, a ona śmiała się i śmiała... I to miało być na wieki, ale nie było i już nie będzie. Ale ona nie odważy się tego powiedzieć na głos, zrobi to za nią ten list. Marzyła wtedy, aby być tylko dla niego kimś wyjątkowym, on wyobrażał sobie jak opowiada jej o sobie, ona by wtedy go słuchała i słuchała, ale to już nie dla nich. Szampan już dawno temu wyblakł rozlany na chodniku pod jej oknem, a jego ślady na trawniku przysypał czas. Deszcz wlewa się poprzez spekaną szybę za jej kołnierz, a ona znów coś kreśli i dopisuje, rzuca papier w kąt, by potem potulnie znów powrócić do pisania. Żadna droga nie jest dla niej prosta i żadne słowo nie ma tego samego znaczenia. Księżyc już nie mruga do niej figlarnie, nie czuje się na siłach, aby od niego tego żądać. Cień dziewczyny błąka się gdzieś po salonie. Tej która miała być tą jedyną, a teraz nawet nie potrafi być sobą. Słucha do znudzenia ulubionej piosenki póki muzyka nie zleje się w jedną, bezsensowną nutę nie nadającą się już do słuchania. Już dawno zapomniała jak trudne jest pisanie zwykłego listu, że nie zawsze musi pachnieć konwaliami i nie zawsze musi od niego bić blask porannej rosy. Słowo po słowie brutalnie wyrywane przez czas z tych wdzięcznie przygryzionych warg. Litera po literze zostaje wyryte na szarym papierze. Między słowami ukrywa drżący głos i rozwiane zmysły, do których nie jest w stanie dotrzeć nawet ten nieubłaganie krzyczący tuż za nią przez wybite okno deszcz. Zamyślona siedzi pod tym oknem z kartką gniecioną w dłoni i boi się, że już nigdy nie będzie taka sama. Dała mu tylko połowę siebie, ale i tak chyba więcej niż powinna, a on tego nie docenił. Boi się spojrzeć w lustro, by nie ujrzeć w nim pustki. Ten list jest jak podpis wygrawerowany przez nią pod wszystkim czego on dotykał. Milczy. Ten list jest jej ustami, a słowa jego wyrzutami sumienia. Ale kwiat narcyzu nigdy nie będzie czuł się czemukolwiek winny. "Winowajca!" Będą go palcami wytykać inni, a on nadal będzie gnał na oślep, aby uciec od nich jak najdalej. Nigdy nie powie "To ja zawiniłem!" Powie, że się narzucała, że mu kazała i zabraniała, a on nic nie mógł zrobić. I tak za każdym razem. Jak bardzo list ciąży jej w dłoniach, ale nie przestaje pisać. Tak bardzo chce dogonić przyszłość. Tęskni, słowa listu razem z nią: Za jej spontanicznością, pamiętnikiem, jego niezobowiązującym krokiem. Tęskni, a zarazem się obawia, źe nigdy tego listu nie zdoła wysłać, nie odważy się go dokończyć, że gdy wreszcie tego dokona stanie sie obca sama dla siebie. Ponowny szelest kartki lądujacej w koszu. Czy aby kiedyś już tak nie było?