romantyczka23 - komentarze |
"CZTERNAŚCIE WIOSEN" Czternaście lat miałam. Uczyłam się patrzeć na świat oczami niewidomego, by poczuć każdy skrawek tak błękitnego nieba, iż niemalże wlewającego się w usta czystością swojej barwy. Ufałam tylko swoim słowom zasłuchana w skrzypcowe wariacje Vanessy Mae. Udawałam, iż słucham innych z duszą na ramieniu zastanawiającą się, czy nie każą zamilknąć w pokorze. Był czas na obsypywanie poduszki łzami i na wyszywanie pościeli uśmiechem ukrytym w czerwieni jeszcze zaspanych truskawek. Na spoglądanie w oczy przyjaciółki z nadzieją ujrzenia swojego odbicia i na potulne schodzenie z drogi tym, co patrzyli na mnie inaczej. Wieczorami wyjadałam dżem ze słoika, by rankiem ukradkiem wypijać oszronione mleko z lodówki. A gdy nikt nie widział, dotykałam warg onieśmielona bezwstydnością, z jaką szukałam w nich najdrobniejszych rys szeptających, że to właśnie ja. Pozwalałam promieniom słońca malować piegi na jaskrawych policzkach, by letni sen za bukiet kwiatów mógł kupić mój portret, na który spoglądałby do znudzenia, póki znów nie zapragnąłby zobaczyć mojego innego oblicza. Kusiło patrzenie w lustro, męczyło przypominanie konturów ciała. Oddychałam, gdy byłam sama, dusiłam się przebywając w tłumie i były tylko drzwi, a w nich pękające z trzaskiem głosy przemykających cichcem cieni. Wszystko jakby okadzone gęstą mgłą. Czułam, że powinnam je przegonić, lecz nie potrafiłam wyzbyć się obojętności. Chciałam się z nimi przywitać, ale błogi spokój działał na mnie jak środek nasenny. Dorastały wraz ze mną, aż znudziły się moją ospałością. Nie chciałam wyrzucać ich na bruk, ale mówić jak bardzo potrzebuję psychicznej pobudki też nie zamierzałam. Bo kilkanaście lat, to za mało, by móc spokojnie powiedzieć: "Nie wiem, co się ze mną dzieje". Zasypiałam zapatrzona w gwiazdy, moknęłam w deszczu zapominając parasola. Omijałam kałuże, chowałam się w cieniu drzew. Wieczorami spacerowałam szeleszcząc płaszczem z kolorowych liści, popołudniami pisałam oddechem pamiętnik na szybie uważnie nasłuchując czy aby nikt nie kłóci się za ścianą. Sponiewierałam niejedną koszulkę noszącą moje imię i wiele niedokończonych myśli wyrzuciłam za burtę naiwnie nieletniego umysłu zabłąkanego w odmętach niedomówień. Potem odchorowywałam migreną każdą niedoskonałość niepewnie stawianego kroku besztając się za brak poczucia winy, gdy wybuchał we mnie wulkan niecierpliwości. W chwilach słabości szukałam ukojenia w książkach odrzucając je, gdy upijało mnie rozgoryczenie. Tonęłam w spienionych falach smutku zakutym w wersy okaleczone akacją wielu autorów. Czekałam, aż przejdzie niczym ból po aspirynie, bym mogła uczciwie odetchnąć z ulgą. A wtedy kładłam się na łące nucąc pod nosem i wszystko było nic nieznaczącą przeszłością póki wiatr nie nakazywał wracać do domu. Walczyłam o odzyskanie choćby kilku dni, a one blakły jak stare fotografie. Pozostał tylko mdły kolor chusteczki na dnie dziurawej kieszeni. Nie żałowałam ani jednej świeczki na torcie, bez nich odliczanie kolejnych miesięcy byłoby takie puste i nijakie. Od tamtych chwil zamrażam je w kropelki marzeń zszywając w pośpiechu rozdarte w popłochu chmury. Drżące z poświęcenia dłonie zanurzone w sercu nie pozwalały spoglądać za siebie. Ganiłam za krótkie noce na sen, prosiłam o długie poranki na przepraszanie sumienia pisząc póki ręka nie odmawiała posłuszeństwa trując pustką w głowie. Ulotny czas wymieszany z zapachem kasztanów i smakiem soku malinowego utracone przez tamtą łatwowierność. Nigdy już nie smakowały tak samo. Chciałam dziewictwo romantycznej duszy mieć tylko dla siebie i być jej aniołem razem z nią gubiąc po drodze troski zbierając ukryte w trawie krople rosy jeszcze nie zdeptanej ulicznym smogiem. Nie chciała, poezja przecież ma wielu kochanków. Przytłoczona groteskową zaborczością do utraty tchu, przyciśnięta piórem do bezlitośnie szorstkiej kartki ukryła się za parawanem. Pragnęłam milczenia w samotności bardziej, niż teraz czytania w swoich przewrotnych myślach. Nawet deszczowe niedzielne poranki kradnące ciepło pościeli nie byłyby wtedy zbyt wygórowaną ceną. Nieraz myliłam się w momentach skruchy zaniedbując niezrozumiałe gesty maniakalnie do mnie przemawiające. Zamykałam oczy i szłam powierzoną mi drogą udając, iż codzienność mnie nie dotyczy nawet, jeśli wiara w siebie tchórzyła. Całą sobą byłam kwitnącą wiśnią potrzebowałam tylko namacalnego powodu, aby zwolnić nie odczuwając braku spalonego dziennika. Bym nie musiała przekwitnąć. Maluję obraz rękami nastoletniej dziewczyny w międzyczasie poruszając gwałtownie niedokończonymi zdaniami jak wiatr zniewolonymi na swoje podobieństwo kryształowymi odłamkami burzy. Było, a jednak nie minęło. Nie pamiętam tamtej jesieni, lecz wiem czym, pachnie. Nie chciałabym cofnąć czasu i nie powiem sobie: "Dość!" gdy znów będę rwała z bezsilności nowe, lecz jeszcze nie odpuszczone winy snując się w ciemnościach po domu nie znajdując ukojenia w okruszkach chleba. Byłam dziewczynką z własnym kawałkiem świata zamkniętym w szklanym pudełku. Nie chciałam wiedzieć, czym jest następny dzień, liczyłam, że czas zatrzyma się w miejscu lecz za nim się obejrzałam dorosłam. Nie wiedziałam, czym jest pragnienie dopóki ono mnie nie odnalazło. Nie zaznałam spokoju nie będąc pewną, iż jestem po właściwej stronie zwierciadła. Napisałam list wielokrotnego użytku, umoczony w błocie nie przetrwał godzin moich narzekań, w dniu urodzin, który minął jak pozostałe przelotnie pachnąc aromatem owocowej galaretki. Pchnął mnie o jeden nieświadomy wyczyn naprzód życząc jak najmniej powrotów do niepokonanych zakamarków przeszłości będącej w zmowie z teraźniejszością. Kim byłam? Tym, kim jestem teraz. ![]() |
|
Tak napisali inni: |
Talk.pl :: Wróć |