09.06.2007 :: 21:08 | |
"A GDYBY TAK"
Jeśli rozdarłabyś atłasowe, przejaskrawione bezzasadnymi domysłami płótno naiwnie rozbudzonej wyobraźni. Skryłabym się na jabłoń, gdzie przesiąkając cierpkim smakiem papierówek rozkoszowałabym się winem, którego ty nigdy nie poczujesz, bo ono jest tylko dla straceńców, którzy bez wahania powierzyliby zmysły złudnej kochance nazwanej poezją, upijając świadomość pustymi sekundami odliczanymi promieniami słońca desperacko rozbijającymi się o ziemię. Czekałabym póki nie spadnę trzeźwiejąc w jednej chwili. Nawet byś się nie domyślała, gdzie bym się przed tobą ukryła. Trywialność wypowiadanych myśli utwierdzałaby cię w przekonaniu, że prawda nie istnieje. A co jeśli ja sama jestem kłamstwem mnożącym irracjonalne historie, budujące chwiejne fundamenty naszego życia? Jesteś tak odważna, by bezgranicznie zaufać łzom moczącym rękaw koszuli? Domyślasz się, ile potłuczonego szkła chrzęści mi w głowie? Ty nawet nie zdajesz sobie sprawy ile kosztuje wmawianie sobie jak bardzo chcę być w tobie mimo, iż bez względu na karcącą, niewidzialną obecność i moje poniżone wzruszeniem ramion "przepraszam" jestem obok ciebie. A gdybyś w poszukiwaniu mnie stanęła pod drzewem naznaczonym naszymi imionami, nie położyłabym dłoni na twoim ramieniu, byś nie dostrzegła twarzy pozbawionej tej nutki irytacji usadowionej na piegach, gdy tylko usiłujesz wytrącić mnie z równowagi. Ze spokojem graniczącym z paranoją napawałabym się przestrachem w twoich wyblakłych oczach, obserwując z nieukrywaną satysfakcją jak przeklinałabyś w duchu ignorancję podpowiadającą, by zwalić winę na krnąbrność umysłu, odpowiedzialną za ucieczkę na skrawek jeszcze niepomalowanej sztalugi. Gdybyś tylko przestała decydować za nas obie. Mówić, co jest mi potrzebne, a czego powinnam się wyrzec, gdybyś nie utrudniała wyborów i nie zapierała tchu w piersiach niewykonalnymi prośbami, wtedy bym nawet się do ciebie uśmiechnęła. Lecz żądanie jest twoją pasją, dla której gotowa byłabyś stłumić w sobie najczystsze pożądanie w swej nieskazitelnej nagości. A gdybyś usiłowała wzbudzić poczucie winy przeżegnałabym się pozostając tam po kres istnienia, czuwając byś nie wykradła po cichu resztek silnej woli, jaka mi pozostała. Pozbawiona osobowości, z wypłowiałym charakterem zaczęłabyś nawoływać miotając się niczym pająk złapany we własną sieć, a ja, oparta o konar liczyłabym chmury na niebie lekceważącym wzrokiem kpiąc z bezradności potrząsającej za ramiona. Zrzucałabym liście za kołnierz koszuli, w którą pozwalasz mi ubierać się z rana, byś tylko ty tych chwil mogła mi zazdrościć i powtarzałabym szeptem, że rozumiem mimo pogrążającej, ociężałej niepewności. Kim dla ciebie jestem? I kim mogłabym być gdybym nie była sobą? Nie umiałabyś nawet powiedzieć, do czego jestem ci potrzebna, a jednak nie potrafiłabyś zamknąć za mną drzwi jednoznacznie uwalniając się od brzemienia czuwania nade mną. Walczyłabyś o spokój nie mogąc znieść porażki, lecz nie ty byś ją sobie zgotowała. Przyniosłabym ją na srebrnej tacy pod postacią jabłka i wepchnęłabym ci ją w gardło niczym czarownica królewnie śnieżce. I nic byś nie mogła poradzić na przesypujący się między palcami jak w klepsydrze czas z zakrwawionym piaskiem od dłoni odmawiających posłuszeństwa w chwilach utraty twórczej weny. Nie osiągnęłabyś spełnienia zmuszając do czekania w nieskończoność na odrobinę zrozumienia, gdy wszystko wydaje się obrazem Picassa namalowanym w chaotycznym ferworze zabijania samozwańczych potrzeb. A gdyby tak słońce już nigdy nie powstało z popiołów nocnego, zaspanego życia? Byłabyś w stanie znieść to upokorzenie? Bo widziałabym wtedy w tobie nieznajomą, która przychodzi i odchodzi brudząc przewinieniami jeszcze nietknięte wspomnienia. Zimna jak betonowy blok noszący na wątłych barkach obłąkańczą histerię niejednego człowieka. Zamknięta w sobie, bez cienia wiary w słuszność swoich decyzji. A wszystko, czemu ufałabym, to spadek po nieusprawiedliwionym dążeniu do całkowitego zamknięcia rąk na sugestywnie odtrącające gesty. Pragnęłabym nigdy więcej nie widzieć zachmurzonego nieba, tak jakbym wiedziała czego chcę, licząc na każdym kroku w nieomylność jeżynowych krzewów będących ochroną przed sprzymierzeńcami zbyt przejaskrawionej rzeczywistości. Czy chciałabyś, aby tak było? Nigdy nie zapomnisz, kim jesteśmy prawda? Godzina po godzinie odczuwałybyśmy, to samo, a ty nawet byś się nie domyślała jak bardzo jestem tym zmęczona. Już nic nie wydawałoby się nam właściwe, rozgoryczone opinie paliłyby się jedna za drugą, a wypuszczony z garści ster kierowałby na mielizny niekontrolowanych wybuchów nieosiągalnej zawiści o umiejętne chodzenie we mgle, nie dając pojmać się lekkomyślnym nawykom. I tym razem nie spełniłabyś zbyt wygórowanych oczekiwań. Pragnęłabym tego? Wcale nie byłabym lepsza, gdybym żądała. Obudziłabyś mnie brutalnie. Z troski, czy może z obawy przed nieuchronnym końcem człapiącym niemrawo? Jawa. Mogłybyśmy przeżywać ją oddzielnie myśląc o niej, lub razem tracąc sen z powiek na rzecz wzbierającej do nieprzytomności migreny. Jeden telefon i wszystko się skończyło. Lecz nie odejdziemy, jeszcze nie tym razem. |