Adoptowałam kotka o imieniu Tami.


Dodatki na bloga

{licznik} odwiedzin



Ksiega
Zobacz
Wpisz Sie


romantyczka23
{avatar}
{omnie}


Przeminelo
2024
maj
kwiecień
marzec
luty
styczeń
2023
grudzień
listopad
październik
wrzesień
sierpień
lipiec
czerwiec
maj
kwiecień
marzec
luty
styczeń
2022
grudzień
listopad
październik
wrzesień
sierpień
lipiec
czerwiec
maj
kwiecień
marzec
luty
styczeń
2021
grudzień
listopad
październik
wrzesień
sierpień
lipiec
czerwiec
maj
kwiecień
marzec
luty
styczeń
2020
grudzień
listopad
październik
wrzesień
sierpień
lipiec
czerwiec
maj
kwiecień
marzec
luty
styczeń
2019
grudzień
listopad
październik
wrzesień
sierpień
lipiec
czerwiec
maj
kwiecień
marzec
luty
styczeń
2018
grudzień
listopad
październik
wrzesień
sierpień
lipiec
czerwiec
maj
kwiecień
marzec
luty
styczeń
2017
grudzień
listopad
październik
wrzesień
sierpień
lipiec
czerwiec
maj
kwiecień
marzec
luty
styczeń
2016
grudzień
listopad
październik
wrzesień
sierpień
lipiec
czerwiec
maj
kwiecień
marzec
luty
styczeń
2015
grudzień
listopad
październik
wrzesień
sierpień
lipiec
czerwiec
maj
kwiecień
marzec
luty
styczeń
2014
grudzień
listopad
październik
wrzesień
sierpień
lipiec
czerwiec
maj
kwiecień
marzec
luty
styczeń
2013
grudzień
listopad
październik
wrzesień
sierpień
lipiec
czerwiec
maj
kwiecień
marzec
luty
styczeń
2012
grudzień
listopad
październik
wrzesień
sierpień
lipiec
czerwiec
maj
kwiecień
marzec
luty
styczeń
2011
grudzień
listopad
październik
wrzesień
sierpień
lipiec
czerwiec
maj
kwiecień
marzec
luty
styczeń
2010
grudzień
listopad
październik
wrzesień
sierpień
lipiec
czerwiec
maj
kwiecień
marzec
luty
styczeń
2009
grudzień
listopad
październik
wrzesień
sierpień
lipiec
czerwiec
maj
kwiecień
marzec
luty
styczeń
2008
grudzień
listopad
październik
wrzesień
sierpień
lipiec
czerwiec
maj
kwiecień
marzec
luty
styczeń
2007
grudzień
listopad
październik
wrzesień
sierpień
lipiec
czerwiec
maj
kwiecień
marzec
luty
styczeń
2006
grudzień
listopad
październik



{linki}


Ulubieni
{ulubieni}

{dodaj_mnie}




Design by : Kako
Pic. by Wagner

Link :: 09.10.2006 :: 20:36


"NOC"

Taka perliście gwiaździsta noc,
ta jedna na milion.
Ta, której nie ma prawa zmącić
nawet najdrobniejszy szelest
ludzkiego marudzenia.
Z szumiącym kolorytem
czerwonego wina Twych
błyszczących oczu i poruszającą
wilgocią Twego spojrzenia
niczym melancholijnego skrzypka
w białym fraku grającego
wzruszającą melodię o swej
ukochanej pod dostojną brzozą.

Ta noc jest jak balsam dla duszy,
zwykła czerń pachnąca niezwykłą
tajemniczością.
Szampan wody cichutko spływającej
dla mnie i waniliowy smak powietrza
dla Ciebie.
I jakimś cudem cisza, tak ta cisza
bzyczących pszczół wśród
śnieżnobiałych dzwonków powojnika
tak i jeszcze ta mieniąca się kryształowymi
kropelkami rosy, co spływają powolutku
po ostrych krawędziach krzykliwej zieleni
niepozornie białych brzóz,
by móc po cichutku schować się nam
za kołnierz koszuli i podreptać nam do uszka
i ukraść nadchodzącemu kolejnemu
dniu jeszcze choć tylko kilka chwil
ciepła uchwyconego jakby jednym
gestem prosto z kominka
rozpalonego wspólnymi nieśmiałymi
myślami.

Ta noc gdzie żaden smutny pajacyk
nie ma wstępu ani do mnie ani do Ciebie.
One nawet chyba zresztą nie lubią nocy,
bo się jej obawiają.
Przecież oni nie wiedzą tak jak my,
że cisza nocy też ma swoje dźwięki
i to bardziej wrażliwe niż głos kolibra
z zapalczywością spijającego nektar
z kruchych jak porcelana
dzwoneczków różnokolorowego
kwiecia o wschodzie słońca.
Nie, nie chcemy żadnych krzyków
ani lamentów.
Chcemy tylko letni zapach jeziora
szumiący nam w uszach niczym
morska muszla w dłoniach syreny.

A gdyby tak po kilku westchnieniach
przysiąść sobie na pniu starego drzewa
i zacząć liczyć zmarszczki na wodzie
póki nie znudzi się nam jego błyszczące lico?
A może by tak póścić kilka kamyków
po wodzie wpatrywać się w nie póki
nie znikną nam za horyzontem?
Proszę zostawmy chociaż tej nocy
chociaż odcisk naszych pocałunków
skrzących czerwienią niczym
w blasku porannego słońca.
Wyobraź sobie, siedzieć od tak po prostu
i popijając krople rosy spływające
po naszych zawstydzonych palcach.
Nasze dłonie spotkają się wtedy
na skraju naszych spojrzeń,
a nasze stopy poniosą nasze myśli
pod sam szczyt naszej bezkresnej
nieświadomości.
A my będziemy usiłowali je złapać
niczym motyle od niechcenia.
Ta noc jest idealna do tego zaufaj mi.
Nocy niespokojna czyżbyś chciała
nam coś powiedzieć?
Nie bój się nie chcemy cię wystraszyć
więc możesz spokojnie nas sobą otulić
i zaszeptać swoje słowa głosem poety
gdzieś zapomnianego między wierszami.
Och nocy ty nasza!

Czy kiedykolwiek słyszałaś kojący
dźwięk swego szeptu?
Czy dane było twym uszom wsłuchać się
w jego lirykę?
Może tuż za najbliższym drzewem
odnajdziesz pierwszy promyk nadziei
ku temu?
Czy nie warto choć odrobinę się wysilić
aby posmakować tego cudownego nektaru?
Nie proszę nie odchodź.
czy pozwolisz byśmy ci towarzyszyli?
Nie, nie wiem więc pytam.
Może masz rację,
może oboje już znamy odpowiedź.
Tylko nie zamykaj nam oczu
chcemy zapamiętać każdy
twój ruch by potem móc go
namalować.
Spójrz na tę noc, czy widzisz?
Czy dostrzegasz jak siedzi w bujanym fotelu
i z troską głaszcze czarnego kotka?
Albo jak w późnych godzinach stuka
przydużymi pantoflami o bruk
mało uczęszczanej uliczki gdzie
tylko nieliczni odnajdują, to
czego szukają?
Może odprowadzimy ją chociaż kawałek
aby nie zbłądziła i by jutro znów na nas
z niecierpliwością czekała, co Ty na to?
A czy ta noc w ogóle mogłaby
nosić nasze imiona?
Proszę powiedz, że tak.
Nawet ona o tym nie wie, czy tak?
Ale to takie frustrujące, że aż niemożliwe,
no sam powiedz czyż nie tak?
Ach ta noc, zawsze wszystkie swoje
tajemnice musi zachować tylko dla siebie.
Ale może to i lepiej,
bo straszne by było gdyby
przez ludzką ciekawość straciła swój urok,
może nie dopytujmy się już więcej
tylko chodźmy zrobimy dla niej wianek
ze stokrotek i opleciemy nim jej serduszko
z akacjowych liści.

Tak, to ta noc dziwna sama w sobie
jak ogrom ludzkich uczuć i nadzwyczajna
jak koloryt tęczy budzący do życia
największych ponuraków.
Jak myślisz kim ta noc jest naprawdę?
A jeśli jest naprawdę taka jaką widzimy,
to czy to dlatego,
że czerń nie boi się niczego prócz samej siebie?
A gdyby tak spróbować czy udałoby się
nam ją przestraszyć?
Nie, oczywiście że tego nie zrobię.
Za bardzo lubię chłodny dotyk jej dłoni.
No chyba mi nie powiesz,
że Ty potrafisz się jej oprzeć.
Nie trudź się bo wiem, że to i tak niemożliwe
żebyś nie wiem jak bardzo tego pragnął.
Bo nigdy żaden człowiek nie uwolni się
od jej przenikliwego spojrzenia
i już zawsze będzie za każdym chodziła
krok w krok jak cień.
Czy za każdym razem jest taka sama?
Nie mam pojęcia, ale wiem,
że za każdym razem gdy
odchylam głowę i zamykam oczy widzę
każdy jej nawet najdelikatniejszy zarys,
który w każdej chwili może spłonąć
na stosie niewierności duszy z cielesnością.
Czy to aby napewno ta noc?
A dlaczego to nie miałaby być ta noc,
która o nic nigdy nie pyta?
Może po prostu nie chce
abyśmy wiedzieli o niej wszystkiego,
przecież nie jest człowiekiem nieprawdaż?

A może to właśnie tej nocy my
podzielimy się swoimi marzeniami
będziemy się wtedy delektować nimi
jak lodami waniliowymi?
Bo przecież ta noc nie ma nic wspólnego
ani ze mną, ani z Tobą tylko z nami,
bo przecież ta noc jest jak łan zboża
z plamami czerwonych maków
pamiętajacych nie tylko ciepło
słodkich dziewcząt, ale i kwaskowaty
smak wisni oprószonych słonecznymi
promieniami dlaczego?
Bo podarowanie jej kawałka siebie
jest więcej warte,
niż czarujące komplementy całego świata.
I to właśnie dlatego,
właśnie ta noc jest myślą każdego z nas
bez względu na to, czy jest dla nas
osiągalna, czy nie.
I tak jak Ty jesteś kwiatem mego serca
tak księżyc jest perłą wśród gwiazd.
Tak ta noc o, której tylko my wiemy.


Komentuj(0)


Link :: 09.10.2006 :: 20:52


"SOBĄ OCZAROWANI"

Zostań moim ukochanym księciem.
którego miodowe spojrzenie
w gwiaździste noce będzie roztapiał
swą słodyczą me rozedrgane
romantyczną melodią serce.
Tam gdzie tylko będziesz, zostań moją
miłością rozkwitającą w każdy
poranek niczym róża rozbudzona
łaskoczącymi promykami letniego
słońca.
Nie musisz mnie pytać czy tego pragnę,
bo czyż moje spojrzenie karmione
Twymi namiętnie brzmiącymi
szeptami nie jest najszczerszą
odpowiedzią?
Cała jestem promiennym słońcem tylko
dla Ciebie.
Tylko Twemu spojrzeniu pozwolę
rozbierać się ze swych marzeń i snów.
Pragnę w każdej minucie życia
obdarowywać Twe dłonie ciepłem
miłości zamkniętym w mych
aksamitnych ustach.
I zostawiać na Twych policzkach ślady
pocałunków rumieńszych niż
czerwień jabłka, soczystrzych niż
wszystkie owoce świata.
I tak czułych jak anielskie ramiona.
Twoje spojrzenie odbite w moim,
ślad Twej dłoni na mym nieśmiałym policzku
i dotyk naszych dłoni splecionych
w niecierpliwym uścisku.
Bądź moim tęsknym spojrzeniem, radością,
miłością i najskrytrzym marzeniem.
Teraz, zawsze i wszędzie będę Ci
towarzyszyła moimi gestami mówiącymi
więcej niż najwytworniejsze słowa,
będę za tobą wodziła roziskrzonymi
z uwielbienia oczami.
W mych myślach wystarczy tylko jedno
Twe tajemnicze spojrzenie i ono
w jednej chwili rozbudzi błyszczące
jak kryształ pragnienie.
A wtedy z rumieńcami na twarzy
w powietrzu będę kreśliła kontury
Twego hipnotyzującego ciała.
A ty we śnie będziesz mnie mocno tulił
szepcząc czule me imię,
gdy tylko zechcesz palcami będę
przeczesywała Twe włosy,
a Ty od zimna osłonisz mnie Swymi
opiekuńczymi ramionami.
Cofnę się nieśmiało o krok, oprę się
o ścianę wyczarowaną z tęczy,
uśmiechnę się do ciebie figlarnie,
Twe czułe dłonie zostawią na mych
policzkach ciepło wiosennego wiatru,
a nasze usta złączą się w
niezaspokojonym tańcu ekscytacji
i zawiruje nam świad przed oczami.

Za każdym razem gdy zmysły
zatapiają się w sen serce słyszy
tak dobrze znaną melodię
szeptu, jakby dotyk dłoni
znany był na pamięć,
jakbym znała każde słowo
nim je wypowiesz, jakby dłonie
były otwartą księgą,
z której moge wyczytać każdą nawet
najbardziej nieśmiałą myśl.
Jakbyś wiedział jakie słowa sprawiają
mi przyjemność i jakbyś znał każdą
nutę mego spojrzenia chowającą
w sobie najskrytrze myśli.
To czego pragniemy jest w naszych
sercach rozpalonych pragnieniem
naszego dotyku.
To co sobie ofiarowywujemy
co dzień wplatamy w najczulsze
słowa.
Pragnę byś co noc przed snem
bez pamięci wypowiadał me imię,
które niczym zaklęcie przywoła me
pocałunki na Twą poduszkę,
by co noc odurzały smakiem mych
poziomkowych ust.
Byś myślał o moich rozpalonych
wargach.
Byś pragnął ich dotykać swymi
chłopięcymi palcami.
I bym zawsze towarzyszyła kochanka myślom.
Bym każdej nocy otulała Cię swym
głosem niczym anioł swymi skrzydłami
Byś już nigdy nie zapomniał mego
głębokiego jak jeziora spojrzenia.
I by mój śmiech czarował
Twą duszę co dnia bez wytchnienia.
Jestem jak anioł wzięty w ramiona przez
Małego Księcia, który wie, że już nigdy
nie pozwoli odejść swemu natchnieniu
i muzie życia.
Anioł, który otuli go ciepłym słowem
w chwilach zwątpienia i w chwilach
radości ofiaruje mu całą garść
szczęścia spełnienia.
Pocieszenie, bliskość, ciepło,
rozpalone dłonie i oczy w swe ciała
zapatrzone.

Przyjaźń, wspólne myśli zawarte
w słowach uwielbienia.
Pragnienie szalejące niczym burza,
doznania przeszywające ciało niczym pioruny.
Bezkres Twego błękitnego spojrzenia otulony
ciepłem mych nieśmiało piwnych oczu.
Wewnętrzny ogień mej romantycznej
kobiecości i urok czarującej niewinności.
I tak wielka bliskość, że nasze ciała stapiają
się w jedność, Twój oddech ogrzewający
moją szyję, porażający smak Twych
ust truskawkowych i moja ufność
ukryta w kruchych dłoniach.
Wiem, że nie starczy mi sił by
oprzeć się Twemu aksamitnemu
dotykowi zniewolona do ostatniej
kropelki rozsądku.
Piękna jak kwiat niezapominajki bezwolna
z myślami zatopionymi w miodowym
kolorze bursztynu ufnie tańcząca
w Twych opiekuńczych ramionach.
O czym myślę gdy w myślach razem
spacerujemy leśnymi ścieżkami?
Że pragnę się karmić Twymi myślami
i chodzić po Twych śladach tylko
Tobie znanymi ścieżkami.
Pić nektar każdego słowa Twojego
i byś zapamiętał każdy centymetr
mojego ciała uroczego.
Byśmy jeśli miłość jest szaleństwem
odużali się nią w każdej sekundzie i byśmy
nie musieli panować nad zmysłami
szalejącymi w nas jak wiosenna burza.

W myślach nachylasz się
i z delikatnością motyla porywasz me
wargi w tango zapomnienia
nie dając mym zmysłom ani chwili
wytchnienia.
Jestem jak listek na wietrze
zmagam się z Twymi gestami,
Odrywamy się od siebie i z pasją
wymieszaną z porządaniem
chwytamy swe spojrzenia.
I następuje chwila spokoju,
którą obdarzasz mnie co dzień
swymi ciepłymi słowami.
Wróble coś za oknem ćwierkają,
lecz nic nie rozumiem,
bo Twe pocałunki w myślach zagłuszają
każdy dźwięk tylko nam znaną melodią
naszej ulubionej piosenki.
Twoje pragnienia są mymi
pragnieniami.
Twoje westchnienia są moimi
marzeniami.
Bo każdej nocy wypełnionej
Twym zapachem liczy się tylko
tu i teraz.
Jesteś jak słońce, co zostawia
na mym policzku promienne pocałunki
i jak zefirek odganiający wszystkie
me frasunki.
Moje uczucia są jak fale obmywające
brzegi rafy koralowej i jak kilka
promyków pieszczoty zmysłowej.
Jak romantyczna dusza, co lubi
rozmyślać o wszystkim, co tylko
możliwe i jak anielskie uśmiechy
na niebie stworzone tylko dla Ciebie.
Więc zostańmy w tym niebie
wszystkimi naszymi zmysłami
i szalonymi pragnieniami.


Komentuj(0)


Link :: 09.10.2006 :: 20:54


"W TEN SŁONECZNY DZIEŃ"

Jolka mam na imię i wten słoneczny
dzień trzy razy pukam do drzwi.
Domek wygląda jak z "Alicji
w krainie czarów" tylko jakby bardziej
pachnie pierniczkami i czystością
bicia ludzkich serc.
A może w takich domach drzwi
same się otwierają zapraszając do środka
jak w starych, a i tak strasznych horrorach?
Cóż nie mogę powiedzieć aby się czymś
wyróżniał nie jest ładny jak wiosenny zapach
ledwo skoszonej trawy.
Ale co najwyżej jak dekoracja
z marcepanowych różyczek
na śmietanowym torcie.
Zjadasz i nawet następnego dnia
nie pamiętasz jaki miał smak.
Ale to może właśnie dlatego, że mamy
akurat słoneczny dzień.

Nikt nie odpowiada w tym pustym domu
więc pukam jeszcze raz,
lecz tylko echo mi odpowiada
najpierw jedno wiosenne,
potem drugie letnie,
trzecie jesienne, a na koniec to najbardziej
mrożące nawet myśli i złudzenia
w sople zimowe.
A potem ogłuszająca kanonada
skrzypiec prześcigających się
z dźwiękiem moich słów.
Czyżby wszystkie pory roku
wymieszały się i właśnie zaplatają
słońcu warkocze wpinając we
włosy kłosy zboża pachnące
trudem ludzkich rąk?

W pniedziałek są granatowe,
bo nigdy nie wiadomo, czy gwiazdy
sprostają wyzwaniom dnia codziennego.
We wtorek są cytrynowe jak soczysty
smak soku cytrusowego, bo dają
nadzieję na choć odrobinę wytchnienia
w tej pędzącej kuli zwanej czasem,
co przecieka przez palce niczym
chwile spędzone na słuchaniu ulubionej
muzyki, bo ona płynie i płynie,
a tak by się chciało dalej i dalej.
W środę są niebiesko czerwone,
bo niezdecydowane jak błękit obłoków,
które nie wiedzą, czy chcą mieć
uczucia tak jak ludzie, czy chcą być tylko
chmurami czasem uwielbianymi,
czasem przeklinanymi.
We czwartek mają na sobie
czarno białe kraciaste sukienki
by móc zadowolić rozkapryszone gusta
każdej godziny dnia nie mającej ułożonej
ani muzyki, ani słów piosenki z tandetnymi
myślami puszczanej do znudzenia
do smętnej melodii.
Piątkowe są jak guma balonowa
smakująca tak samo wieczorami
spędzonymi w wesołym miasteczku
mimo upływu lat i nadal tak samo
realna jak wtedy gdy dzieliłeś się
nią po raz pierwszy ze swoim
przyjacielem.
Sobota jest kwaskowatym smakiem
miodowych różyczek herbacianych
obsypujących swymi śladami
każdą kroplę deszczu w jesienny dzień
i każde źdźbło zieleniącej się trawy
w letni niczym nie zmącony dzień.
I wreszcie ta wcale nie ostatnia niedziela
brązowiutka jak ten pluszowy misiaczek,
z którym co noc kładziesz się do łóżka
i któremu szepczesz nie tylko
"Dobranoc" ale i zwykłe swoje
tajemnice do uszka.

Tylko dlaczego mi nie otwierają?
Ale, co to coś brzęczy na dnie
kieszeni mego fartuszka.
Sięgam do niej pośpiesznie,
przy okazji ze zdenerwowania
wysypując z niej kilka guziczków
nie do pary i kilka połamanych wypalonych
zapałek.

W końcu moje palce chwytają coś chłodnego
w dotyku, coś co w dziwny sposób
podsyca we mnie niepokój jak
jak ogień w sercu rozpalony
zapierającym dech w piersiach
widokiem gór otulonych zapadającym
zmrokiem, którego nadzwyczajność...
Nie odda tego nawet idealne zdjęcie,
a to przecież tylko klucz.
Oglądam go z każdej strony
bardziej z ciekawości niż fascynacji
i jest taki śmieszny z tą swoją dziurką
w kształcie gwiazdki.
Obracam go w dłoni i jakbym słyszała
gruchanie gołąbka.
Nie. Chyba mi się nie przesłyszało,
a może jednak?
Może ten klucz tylko tak
śmiesznie wygląda?
A tak naprawdę otwiera te nieznośne drzwi,
które nic sobie nie robią z mojej irytacji
więc jeśli znalazłam go w swoim
fartuszku musi do nich pasować.
Drżącą ręką trafiam do dziurki
i zlękniona odskakuję, bo klucz
sam się przekręca, a drzwi ze skrzypieniem
się otwierają jakby echem powtarzając
"Wejdź zapraszam cię" i nie wiem dlaczego,
ale nie zależy mi już na wejściu
do tego domu.
Bo mogłabym cały dzień stać w progu
i wdychać sosnowy zapach tych drzwi,
bo przecież to ja Jola, która
w końcu otworzyła te drzwi w ten
słoneczny dzień.

Może chociaż będzie w tym domu kanapa,
może będzie akurat w kwiatki,
a wtedy przesunę ją sobie na wprost
okna i w świetle słonecznego uśmiechu
jeszcze raz przyjżę się temu kluczowi,
który wyprowadził mnie z błędu,
że o moich krokach tuptających
w mojej głowie wiem już wszystko.
Więc robię jeden krok, potem drugi
i następne i już drzwi się za mną zamykają
nie pozostawiając za sobą nawet
ciepłego zapachu mego poziomkowego
oddechu.
Pierwszy schodek i jakby rażąca biel
pomalowała wszystkie moje słowa.
Drugi schodek, a mej duszy zaczyna
grac fortepian nastrojony na bardzo
skoczną melodię.
Coś w rodzaju pastelowych kolorów
przemieszanych z głosem dobiegającym
gdzieś z pośród chmur.
Chyba przysiądę sobie na tym schodku
i poczekam aż drżenie mego ciała
ucichnie niczym powolne przygasanie
nutek skaczących po dzwoneczkach szczęścia.
Ale przecież to ostatni schodek
więc po co czekać?

Dom, w domu cztery ściany
pełno dużych i wspaniałych luster
i obraz gdzie jakiś krajobraz
jest namalowany.
Jakich luster?
Tych z powtykanymi za ramę w stylu retro
czarno-białymi zdjęciami.
Tych w, których ja siebie widzę
i tych w, których one siebie same widzą.
Tych, które od krzyków pękają
i tych, które od blasku słońca
mienią się złotem.
I nawet te ze śladami pocałunków
namaszczonych karminową szminką.
A i tych, co jesiennymi liścmi
twarz sobie pudrują.
O jakie one wszystkie ładne!
I podbiegam do nich z zachwytem
graniczącym z euforią.
Lustro jakby w lustrze,
bo ramki też lustrzane.
Pewnie pamiętają nie jedną noc w klubie,
gdzie drżały zasłuchane w muzykę klubową,
zapamiętywały stukot kolejnych
tańczących par i odszukiwały siebie
w zahipnotyzowanych muzyką
twarzach klubowiczów, dla których
taka zabawa to już rutyna.
Ale tylko w tak słoneczny dzień
można je dostrzec nie zastanawiając
się skąd się one tu właściwie wzięły.

Wchodzę na ogromną komodę
i potykam się o jakieś stare fotografie
w posrebrzanych ramkach i kolekcję
słoników z trąbkami uroczo
podniesionymi do góry na szczęście.
Czy ja jestem taka malutka,
czy może ta komoda mnie przerasta?
I dlaczego ta serweta na niej jest
bardziej śnieżnobiała?
Przecież to ja jestem Jolka w ten
słoneczny dzień.
A właściwie czemu nie spróbować
namalować na niej szlaczku z kwiatków?
Tak, zrobię to tylko poszukam kredek
w swoim fartuszku i zabieram się do pracy.
Zaraz, zaraz tylko gdzie ja mogłam
schować czerwoną kredkę?
Och nie! Czyżbym jej zapomniała?
Nie, to chyba niemożliwe.
Przecież, to właśnie od niej wszystko
się zaczyna i na niej się kończy.
Och jest. Niechcący wpadła mi do bucika.
Czy to ładnie tak?
A dlaczego najpierw nie zaparzyłam
sobie herbaty z cytryną?
Wybaczcie, ale jakoś nie pomyślałam o tym.
Może to zrobię, tylko najpierw mi powiedzcie,
czy stokrotki na tym obrusie mają być,
białe czy może różowe?
Macie rację, to bez różnicy i dlatego
pomaluję je na niebiesko przecież ten kolor
zawsze przypomina dziewczęce spojrzenie,
moje spojrzenie.
A wogóle to gdzie ciastka orzechowe
na poczęstunek no i gdzie ta moja herbata?
A no tak sama muszę ją sobie zrobić.
Bo w domu, to mam nawet taki
ceramiczny oliwkowy słoiczek na ciastka.
Ale teraz, to nawet nie pamiętam,
czy stoi w kuchni na kredensie,
czy może schowałam go pod łóżko
w obawie przed myszami.
A zresztą po co tym teraz zaprzątam
sobie głowę przecież to nie mój dom
prawda?


Tylko dlaczego jest taki jakiś
dziko nieznajomy?
Może to z powodu tych luster?
Mama tak uwielbia się w swoich
przeglądać przed wyjściem do pracy.
A ja?
Zawsze się dziwi jak ja to robię,
że każdego dnia widzę siebie w nim
odmienioną.
Bo ona patrzy w to lustro z lustrzaną ramą
obwiązaną kokardą w czekoladowym kolorze
i ciągle widzi siebie taką samą.
Ale przecież tak na mnie działa
ten słoneczny dzień.
O dziwo, to lustro zdaje się
do mnie uśmiechać.
Chyba jednak pójdę zrobić sobie tę herbatę.
Tylko dlaczego te wszystkie szklanki
są takie wielkie?
Przecież chcę tylko łyk herbaty,
a nie wodospad wody z bąbelkami.
Nie, ani mi się śni robić sobie tyle herbaty
tylko po to aby potem marnować czas
na patrzenie jak jej kolor zmienia się
z białego w miodowy.
Mam na imię Jola i przejęta ze zdenerwowania
idę przez ten inny lustrzany pokój
z przygryzioną wargą i trzymając
kurczowo fartuszek w dłoniach
nasłuchuję jak skrzypią
deski pod moimi małymi nóżkami
obutymi w czarne skórzane pantofelki
od czasu do czasu niechcący
potrącając kolejne dzwoneczki szczęścia.
I znów niechcący coś potrąciłam,
co tym razem?
To mieniący się jasną zielenią
mały samochodzik wypełniający swoją
soczystą barwą cały pokój.
Jakby liście całego świata
przygnał tu niesforny wiatr
i natychmiast zapominam
o dźwięku desek tańczących
trochę nieporadnie z dzwoneczkami
przez co trochę śmiesznie wyglądają.
I co ciekawe nawet mnie nie dostrzegają.
Aż chce mi się ze śmiechu
na ich widok klaskać w dłonie.
Ale nie chcę im przerywać
więc po cichutku na paluszkach
pójdę sobie dalej.
Rozglądam się po pokoju w obawie,
że samochodzik mógł gdzieś zniknąć,
jak to rzeczy często mają w zwyczaju,
ale nie. Cierpliwie czeka,
aż się z nim pobawię
więc biorę go do rąk i kręcę
się w kółko ze śmiechem.
Ale, co to. Zegar na ścianie
wybija już osiemnastą.
Czyżby już czas wracać do domu?
Tak to prawda.
W tak słoneczny dzień czas szybciej
umyka niczym zając
przed Alicją w krainie czarów,
która ciekawa jest dokąd on pędzi.

Ale ja jeszcze nie chcę wracać.
No zegarku kochaniutki powiedz,
że to jeszcze nie czas.
Bo pierwsza chwila tutaj spędzona
była jak nagi sen, którego czystości
nie musimy się wstydzić.
Następna jak kilka zafascynowanych
sobą minut.
I te ostatnie są jak oczekiwanie
na eksplozję wszystkich kolorów
tęczy jednocześnie.
Bo przecież to miejsce jest jak
wisienka na szczycie tortu waniliowego.
Po prostu nadaje życiu tej esencji,
której brakuje nam na codzień.
Naprawdę będę tu mogla
jeszcze wrócić jak znów
trafię na tak słoneczny dzień?
No to dobrze.
Pójdę już do domu przecież jest jeszcze
jeden pokój, którego przez długi czas
nie widziałam i moja dusza wie,
o który pokój mi chodzi.


Komentuj(0)


Link :: 09.10.2006 :: 20:56


"W MYŚLACH"

Czy wybaczysz mi jeśli jutro nie przyjdę
do Ciebie tylko będę jak odużona wzdychać
do księżyca?
To dobrze, bo ja bym chyba Ci wszystko przebaczyła,
kiedy tak na mnie patrzysz jak na jabłko obmywane
Twym nieśmiałym uśmiechem.
Proszę zacznij mi znów szeptać do ucha,
ale tak aby przez jego prostotę przebijała jego intymność.
Możesz mi też powiedzieć jak mam na Ciebie patrzeć?
A w ten sam sposób jak wtedy gdy pierwszy raz
poszliśmy na spacer w myślach z czułoscią
trzymając się za ręce?

Czy to nie wtedy w zamyśleniu chłonęłam
każdą nutę Twego głosu?
Naprawdę robiłam to aż tak sugestywnie?
A Ty, co sobie wyobrażałeś gdy tak chłonęłam

Twoją bliskość całą sobą?
Rozumiem z trudem koncentrowałeś się
na swoich słowach nie mogąc oprzeć się
pokusie nieustannego patrzenia w moje oczy.

Prowadziłeś mnie, a ja szłam prowadzona
dźwiękiem Twego uśmiechu.
Mój uśmiech jest śliczny?
Przecież wiesz, że to Ty sam go wybrałeś
i jeśli już to chyba tylko tych gwiazd na niebie
sprawka, że nasze zmysły idealnie się połączyły
niczym kawa ze śmietanka.
I nie wstydźmy się tego faktu wykorzystać
do ostatniej sekundy.
Zresztą mój uśmiech zawsze jest taki sam.
Albo deszczowy jak ponury dzień za oknem,
albo słoneczny niczym zapach trawy na wiosnę.
A czy moja nieśmiałość zawsze graniczy
z nie zaspokojeniem?
Zazwyczaj, choć może nie zawsze ma tak
intensywny zapach białego wina.
Za to tak intensywny abyś mógł zamykając oczy
widzieć każdy najdrobniejszy zarys mego ciała?
W takim razie ja jestem winem, a Ty kieliszkiem,
który to noc rozgrzewa w swych dłoniach.
By potem móc wylać na siebie naszą tęsknotę
za swoimi zaspakajającymi się wzajemnie
wzruszonymi oddechami.

I wiesz, pod Twoim spojrzeniem nie czuję się
jak zwyczajna dama, lecz jak dama w wianku
z stokrotek podarowanym jej przez ukochanego,
z troskliwością wkładającego go na jej skronie
i z opiekuńczym pocałunkiem pozostawionym
na jej czole.
Nie proszę Cię, nie zamykaj oczu nie chciałabym
aby Twe spojrzenie jakkolwiek się zmieniło.
Zgadasz się? Och. Więc i na to się zgadzasz?
Więc nie patrz na mnie, ale spróbuj spojrzeć w moje
myśli i spróbuj ich dotknąć.
Ale tak jak na świece porozstawiane wokół domu
w letni wieczór.
Niech cisza wtedy będzie namalowana sentymentalną
melodią delikatnie i czule wyszarpywaną z gitary.
A dzwoneczki powojnika niech nie przestają cichutko
dźwięczeć w rytm szumiących gdzieś w trawie naszych
szeptów.
Bo przecież coś takiego we wspólnych myślach
zdarza się raz na całe życie i nie da się tego powtórzyć
w ciągu kilku dni.

Tak w myślach. Bo to w nich po raz pierwszy
do siebie się przytuliliśmy i przez dłuższy czas
nie mieliśmy odwagi wykonać żadnego ruchu,
aby nie zburzyć intymności tej niemej chwili.
Dopiero po chwili odważyłam się z zawstydzeniem
wypowiedzieć Twe i mię i dotknąć Twego rozpalonego policzka.
Chwyciłeś wtedy moją dłoń w swoją i pozwoliłeś
aby moje usta jej dotknęły naznaczając ja już
na zawsze ciepłem mego oddechu.
Wtedy to wsunąłeś swoje palce w me włosy
i wreszcie zdecydowałeś się złożyć na nich swój
pachnący miodem pocałunek.
Ja z kolei zostawiłam swój odmieniony słońcem dotyk
na Twoim ramieniu.
Poprosiłeś mnie wtedy abym zwolniła i dotykała Cię
tak jakbym od początku Cię chciała namalować.
I oboje żałowalismy, że ta chwila jest jak świeca,
która powoli topnieje.
Ale obiecaliśmy sobie, że już w krótce zapalimy
nową i znów wtedy będzie tak jak teraz.

Usiadłam kładąc głowę na Twych kolanach
i pozwoliłam Ci zaopiekować się moimi włosami,
które pod Twoim dotykiem nabrały pełnego blasku.
Zaśmiałam się gdy kosmykiem połaskotałeś mnie
w policzek i to wtedy w myślach szepnąłeś mi,
że czujesz jak niezwykle wrażliwe stają się Twe dłonie,
lecz tylko pod dotykiem mojego ciała.
Przyłożyłeś mi wtedy palec do ust i tym samym
poprosiłeś abym Ci dała kilka swych wrażliwych
dźwięków bicia mego serca.
Więc z wypiekami na policzkach zrobiłam to,
A Ty zapytałeś mnie, czy ten księżyc byłby
do czegoś takiego zdolny.
I nie mogąc znaleźć odpowiednich słów...
Jedyne, co mi pozostało, to w milczeniu
zaprzeczyć ruchem głowy.
Nie. On jest zbyt naiwny.
Zbyt prostolinijny aby mógł zrozumieć ogromną
wyjątkowość tak małej iskierki leżącej na dnie
naszych młodzieńczych serc.
Twierdzisz, że ludzie mogą dzielić się z nim wszystkim?
Ale kimś z kim ma się te same myśli nie można się dzielić,
bo słowa tej osoby I myśli o sobie chce się mieć
tylko dla siebie.
Tak jak każdy centymetr ciała chłonięty wzrokiem
z za mgiełki konwaliowych perfum.
A zatem?

Tak. Chyba tak księżyc wie o nas tylko tyle,
co my sami potrafimy się dowiedzieć o sobie
samych i nigdy nie zdoła wyrazić moich uczuć, moich słów
i doznań, których nie umiemy wypowiedzieć wprost.
Bo chcę abyś tylko Ty o nich wiedział.
Przecież ten księżyc nawet nigdy nie pyta
kiedy my płaczemy, tylko bezlitośnie tego słucha
więc opowiedzenie mu o sobie byłoby wręcz
niemożliwe.
On nawet nie zdaje sobie sprawy jak trudno
jest powiedzieć, co się czuje gdy nie wie się
jak to zrobić.
On nigdy nie zrozumie, że za każdym razem
gdy wypowiadasz me imię serce mi rozkwita
jak biała różyczka o wschodzie słońca.
Spójrz. Już chyba się na mnie obraził,
ale czyż prawda sama w sobie nie jest czysta?
Czy mi się zdaje, czy jakby go odrobinę ubyło?
No bo spójrz jak on delikatnie się kołysze,
a wraz z nim wszystkie gwiazdy na niebie.
A każdy z tych leciutkich ruchów wywołuje we mnie
westchnienie podziwu nad tym jak on tak nie wstydzi się
obtańcowywać te wszystkie niczego nieświadome gwiazdki.
A każda z nich naiwnie pewnie myśli, że ma go
tylko na wyłączność.

W myślach ściskam ukochanego za rękę
aby oni wiedzieli, że dzisiaj tańczą tylko dla nas.
Może jutro, może pojutrze już nie, ale dzisiaj tak.
Tak mimo, że siedzisz obok mnie czuję Cię
w sobie jak każdą kroplę ciepłej herbaty
napełniasz dzban mej duszy po brzegi.
Zwycięskim gestem otacza mnie ramieniem.
Jego palce pieszczą me włosy niczym promyki
zachodzącego słońca nucącego sobie do snu
jakąś sobie tylko znaną melodię tylko w sobie
znanym języku.
Teraz Ty kierujesz każdym mym ruchem,
a ja kieruję swa dłoń za Twymi chłopięcymi gestami.
Księżyc jest bliżej, jakby coraz bliżej.
Zaczekaj księżycu, dlaczego nie pozwolisz nas zaprosić
do swojego tańca?

Obrażeni na niego kładziemy się na łóżku
i nie tracąc czasu usiłujemy policzyć gwiazdy póki
nie znikną rozpędzone przez rozchichotane
obłoki dnia codziennego.
Spoglądam na Ciebie i pośpiesznie kieruję wzrok
w niebo chwytasz mnie za rękę i oboje na siebie
spoglądamy by tym razem wspólnie spojrzeć w niebo.
Twoja ciepła dłoń nie daje mi się poruszyć.
Wstrzymuję oddech, mocniej ściskasz mnie
za rękę i już powoli nachylasz się nade mną powoli
napajając me usta wilgocią wiśniowego pocałunku.
Taki jeden długi pocałunek trwający kilka sekund.
Czyżby to był ten kluczyk dzięki któremu zdołaliśmy
przed sobą obnażyć intymność swoich myśli?
Uśmiechnął się do mnie opiekuńczo i nasze usta
zaczęły ze sobą tańczyć ledwo się ze sobą stykając.
On wypowiedział me imię, a ja Jego.
To już nie namiętny pocałunek lecz czułe
i słodkie kroki ku wzlatującym w nas westchnieniom.
Ale w końcu ciemność przysłoniła nasze ciała.
Spojrzeliśmy w górę.
Lecz po księżycu już tylko cień pozostał.

Dlaczego poszedłeś?
Smutno nam będzie bez ciebie.
Och. Zawsze jesteś taki gwałtowny i budzi się w tobie
jakiś zły chochlik.
W takim razie może to dobrze, że sobie idziesz.
Nie chcę abyś myślał, że ludzie wzdychają do ciebie
tylko dlatego, że szukają w tobie pocieszenia.
I przestań zachowywać się tak jakbyś był aktorem
grającym w oklepanej komedii, bo banały mnie nudzą.

Przepraszam ukochany.
Nie zamierzam już do niego wzdychać, może faktycznie
on jest dla wszystkich ludzi?
Za to Twoje usta są pełne szampańskiego nektaru
wypełnionego mym spojrzeniem.
I niech takie pozostaną.
Może nie do jutra, może nie do pojutrza,
ale na pewno dzisiaj.
I znów trzymamy się za ręce od nowa licząc gwiazdy
na niebie w myślach.


Komentuj(0)


Link :: 09.10.2006 :: 21:08


"UŚMIECH W PEREŁCE ZAKLĘTY"

Mogę uśmiechać się do woli ubierając
w najskrytrze marzenia,
schować się za szumiącą swoje
opowiastki brzozą i udawać,
że jestem na bezkresnej łące
gdzie maki ubiorą mnie w czerwoną
suknię, a promienie słońca zaplotą
warkoczyki.
Deszcz skropi mnie najbardziej
fascynującymi perfumami.
Żadnych ludzkich głosów tylko
dżwięczny szum potoku i wtedy już
będę jak nimfa wodna przemykająca
leśnymi nikomu nieznanymi dróżkami
zostawiając niewinne odciski moich
ciepłych od dotyku nieśmiałych
ust palców na mchu
ogorzała od tętniącego wszystkimi
kolorami namiętności serca
zanurzonego w winie uniesienia.
Jakoś mam ochotę wskoczyć
do tej krystalicznej wody
i ukłonić się niewidzialnej widowni.
I zniknąć jak zmysłowa kotka w
nieprzewidywalnej ciemności,
jakby przepraszając za płonącą z
mych oczu żarem niespełnienia
nieśmiałość.

Mijam jakiegoś przechodnia
w garniturze tupiącego nogą,
wykrzykującego coś do telefonu,
przeklinającego.
Nie jestem już w oddychajacej
zielenią oazie spokoju
lecz na tętniących haosem
i niepokojem ulicach co rusz
na siebie z niezadowoleniem
pokrzykujących.
Mijam jakieś rozkrzyczane i
zapłakane dziecko ciągnące matkę
za rękę i beszczelnie puszczającego
balony z gumy.
Nie ustępuje mi z drogi tylko
ironicznie się uśmiecha.
Mijam go lekko zmieszana,
ale i rozzłoszczona jakoś mnie
zdeprymował.
A za plecami nieustannie gdzieś
pędzący tłum ciągle
się zastanawiający, która droga
będzie najwłaściwsza?
Ale nie taka dla artystów, taka gdzie
w ciemnej uliczce, żeby móc wyjść
po angielsku.
Dopiero teraz znów słyszę nad głową
ten sam kojący niczym miód
krystalicznie czysty głos ptaków
z determinacją swym śpiewem
przedzierających się przez uliczny
bezlitosny gwar.

Dziękuję im radosnym uśmiechem
za to, że starają się rozweselać
ludzi nawet jeśli oni tego
nie dostrzegają.
Zawsze się znajdzie ktoś kto
zatrzyma się na środku ulicy
i tak jak ja poczuje całym sobą zieleń
wibrującego powietrza,
albo niezapomniany dźwięk
zaskakująco ciepłego dotyku chmur.
Jakbym chciała móc przytulić się do
chociażby jednej z nich trzymając
w dłoniach kubek parującej gorącej
czekolady.
Jakby było miło zapatrzeć się
w tryskające z kominka iskierki,
poczuć ciepły dotyk otulający swym
blaskiem rumiane policzki i zasnąć
błogim snem.
I śnić o zachodzie słońca,
o lazurowym oceanie
skąpanym w granatowym mroku,
czuć słony smak na wargach,
tak dziś w nocy przytulę się do
niebieskiego atłasu,
będę leżała spoglądając w bawiące
się w berka gwiazdy na niebie.
Może pozwolą mi dołączyć,
a potem zmęczoną utulą do
snu.

I ten księżyc co tak cichutko wygrywa
kołysankę na skrzypcach jakby
w kilku słowach chciał zawrzeć
wszystkie westchnienia,
jakby co noc sam siebie pytał kim jest
i dokąd zmierza.
Poniewiera się po bezkresnym
granacie nieba niczym zbłąkany
starzec poszukujący
gdzieś zagubionych myśli.
Jeszcze tylko jeden uśmiech
na dobranoc.
I księżyc otuli mnie śnieżnobiałym
kocykiem upstrzonym milionami
migoczących perełek.
Ten pan o żółtym licu jest jak cień
przemykający ciemną uliczką,
nikogo nie zaczepia,
nikogo nie pyta o drogę,
nikogo o nic nie wini
sam sobie okrętem i sterem,
a pokarmem dlań słodkie sny ludzi.

Tylko cichosza...
Nie chciałabym obudzić różyczek,
tak tych co cichutko przycupnęły na
werandzie tej pod kryształowym
oknem.
Spójrzcie tak anielsko wyglądają
gdy tak śpią otulone kołderką z rosy.
Rosy, która powoli skapuje na ich
policzki obmywając je z szarości dnia
codziennego.
Rosy, która z rana napoi je nektarem
słodszym niż miód i da im siły by
przetrwały kolejny dzień pełen
wichur i nieprzyjemnych ulew.
Ci...
Cichutko wyjdźcie na paluszkach
bo i ja już powoli składam swoją
niewinnie dziewczęcą główkę
na poduszeczce z obłoków by śnić
o plaży skąpanej w blasku
słońca złotego i o uroczym uśmiechu
mego chłopca jak ja nieśmiaśmiało
uroczego.


Komentuj(0)


Link :: 09.10.2006 :: 21:10
może być ich nieśmiałą myślą.
Nieśmiała dziewczyna, rozgląda się zawstydzona,
przyklęka i pragnie zatrzymać w dłoni
ślad swych stóp mieniące się zielenią
jej myśli tulące się do policzka
fotografia jakby z przed paru ładnych lat,
radosna jak jabłuszko buzia i dwa piwne jeziora.
Mając w pamięci ten wzruszająco
dziewczęcy uśmiech i tak idealnie
pasujące do niej figlarne oczy.
Ptaki zatańczyły kilka taktów walca i jakby
tym speszone czym prędzej uciekły do dziupli.
Słychać dzwoneczki z kryształków lodu,
sen zamknięty w perełce na dnie oceanu.
To nieubłagana cisza przed burzą,
lecz burzy ekstazy zmieszanej z nieśmiałością,
które będzie dążyło do zespolenia się w jedności,
taniec ramię w ramię subtelny i niewinny.

Zacznie się lekkim deszczykiem, a skończy
ekspresyjną wichurą zapomnienia
się w ekscytacji.
Nawet listek nie zadrży,
słychać leniwe bzykanie muchy.
Ona idzie z zadziwieniem rozglądając się
po niebie z nudów licząc kolejne chmurki
śpieszące się lecz powoli wiedzą,
że szczęśliwi dni i godzin nie liczą.
Co się stało z tą obsypaną różowym
kwieciem nieśmiałości dziewczyną?
Poszła na lody, czy do parku?
Wreszcie drżenie każdego listka
od drobnych plamek na ich licu
do kruchych idealności spojrzeń,
wciska się jej nawet do butów
i włazi niecierpliwie za kołnierz.
Nawet kałuże nie robią jej różnicy
i tak jest przemoczona kolorami tęczy.
A radości ma tyle w sobie,
co promyk słońca złota w każdej dobie.
Wystarczy na milion uśmiechów
skrytych za kołnierzem chociażby za jeden
grosz.


Komentuj(0)


Link :: 09.10.2006 :: 21:12


"RÓŻYCZKA BZEM PACHNĄCA"

Idzie ulicą tonąc w fiolecie bzu,
widzi swoje szepty pływające wśród drzew
ciekawe kim jest ta dziewczynka?
Co sfrunęła z błękitnego łoża?
Może Amelia, albo anielica?
Siedzi sobie na huśtawce i wesoło
się do kogoś uśmiecha,
ostatnie dziecko wieczoru,
za nią las tysiące bajeczek mogące
doprowadzić do skraju szaleństwa
gdy się zdenerwują.
Dziewczyna wydaje się jakby weń wtopiona
w obraz.
Jej obraz w białej sukni na łące
z parasolką w tle zachodzącego słońca
mrugającego jej figlarnie na dobranoc.
Jakby pioruny ciskane między niebem,
a ziemią w zapierających dech w piersiach
rozbłyskach. Jakie pytanie?
Przecież ono już dawno temu zostało zadane.
A odpowiedź i tak wszyscy już znają.
Widać to po zniecierpliwionych minach
przechodniów.
Dziewczyna ani trochę nie jest smutna, raczej
w swej nieśmiałości wręcz poruszająca,
wygląda jak laleczka na wystawie

Komentuj(0)


Link :: 09.10.2006 :: 21:16


"JAK UŚMIECH WŚRÓD CHMUR"

Dziewczyna w czarnym płaszczyku i
jej uśmiech zatopiony wśród błękitnych
chmur.
Oczym może tak marzyć?
Może o swoim ukochanym na którego
czeka każdej samotnej nocy spędzonej
w łożu utkanym z karminowych płatków róż?
A może o tym by co noc móc witać się z gwiazdami.
Albo o tym aby każdy listek wiosną, czy zimą
był jej przyjacielem.
A może ona jest tylko złudzeniem namalowanym
przez tęczę na rumianym z zawstydzenia
nieboskłonie?

Może to tylko fikcyjna bajeczka o niej?
Może zaraz odleci niczym liść porwany przez wiatr?
Nie, będzie czekała na kolejny wschód słońca
tak jak kochanek na weneckich schodach.
Te niezapominajki pod jej stopami karmią
się jej krystalicznymi ze szczęścia łzami.
Nie goryczy, rozpaczy, złości, czy żalu,
lecz z dumy z tego pięknego świata nawet
w deszczu skąpanego, który ucieka bez ustanku
chmurom niczym ciągle spóźniona jakaś kobieta
codziennie stukająca obcasami o schody.
Zerwie bukiet może postawi w oknie na balkonie.
A może ze szczęścia podaruje
jakiemuś przechodniowi.
A może stanie pod płaczącą wierzbą
i poczeka, aż zjawi się wymarzony książę
w białym fraku i cylindrze na głowie?
Będzie pachniał uśmiechami stokrotek, a
włosy mu będą błyszczały od słonecznych
promieni.

Podbiegnie, on weźmie ją w objęcia
i już nigdy nie pozwoli jej odejść.
Ona wie, że smutek jest tylko dla tych wierzb,
co płaczą.
Można tylko karmić swe oczy czerwienią maków
na łące zieleniącej się pod jej kruchą dłonią.
Ten słodki i jedyny na pewno gdzieś
na nią czeka i wybacza niebu każdą kroplę
tęsknie jak ona wzdychając do wtóru ptakom,
a każde westchnienie to krok ku wiecznemu
spełnieniu w miłości.
Idź za cieniem drzew rozmarzona dziewczynko
nie bój się one ci wskarzą drogę do gwiazd.
Spotkasz swego księcia nad wodospadem
szemrzącym o szukających się spojrzeniach
bratnich dusz czekających na tego jedynego.
Potem powrócisz już jako jego ukochana,
będziecie pokazywać tę samą drogę
innym zagubionym duszyczkom trzymającym
swe bijące w szaleńczym pędzie serca na dłoni
szukające pokrewnego bicia w ekstazie.
Razem będziecie kroczyć w mlecznej
drodze czule trzymając się za ręce
i z wdzięcznością patrząc w swe oczy
w niemo wzruszającej podzięce.
Razem pójdą piaskowymi schodami weneckimi
do morza.

Zamieszkają w pałacu z błękitnych chmur.
Rafy koralowe będą im światłem,
a koniki morskie i muszelki muzyką.
Łzy ich radości będą srebrzystą ambrozją,
a smak karminowych ust jaśminowym nektarem.
Będą nosić odciski swych dłoni na dnie serca,
nigdy nie zapomną konturów swych ciał
tak idealnie do siebie pasujących niczym
nuty skrzypiec w złocistą noc grających.
Pod rozgwieżdżonym niebem siedzących
i do ulotnego snu dzieci kwiaty tulących.
Wtedy już dwa odciski będą w kałuży
i dwa ciepłe ślady harcujące na ławeczce.
Nie rozstaną się z sobą ani na chwilę
bo każda chwila to jak kropla tęczy, która
znika nim zdążymy zamknąć ją w swoim spojrzeniu.
Przecież przed sobą będą mieli całą wieczność,
to aż tak dużo w porównaniu z kilkoma dniami
spędzonymi w gorzkiej rozłące?
Ona: Prawdziwa, szczera, naturalna,
romantyczna, nie unika prawdy,
żyje powoli z nią.
Ociera łzy innym prosząc by spojrzeli w niebo.
Widzicie jej uśmiech w złocistych promieniach
słońca?
Będzie się tak długo uśmiechała jak długi
jest ten wiersz więc cieszczie się razem z nią,
bo już czas, słońce do niej mruga,
wraca z nią do domu.



Komentuj(0)


Link :: 09.10.2006 :: 23:38


"NIE PYTAJ DLACZEGO"

Wypiłam dzisiaj przesłodzoną kawę,
a wtedy deszcz bębnił o szyby z siłą
rockowego muzyka.
W porannej gazecie znów przeczytałam
ten sam artykuł, co wczoraj,
jakbym miała de javu.
Siedziałam zapatrzona w smutny żal
za oknem bez ustanku mieszając kawę
w filiżance, a dzwonienie łyżeczki
o porcelanę doprowadzało mnie
do irytacji lecz nie miałam ochoty
przestać nie pytaj dlaczego.

A w aromatycznej czarnej pustce filiżanki
moja znudzona twarz odbija się i spogląda
na mnie podejrzliwie jakby zastanawiając
się, czy to naprawdę ja.
Gałęzie lipy za oknem nieśmiało zaczynają
pukać do mego okna.
A ja odwracam się i niechcący potrącam
filiżankę, która z hukiem ląduje na podłodze.
A ja klękam na niej i z uwagą zaczynam się
przyglądać każdemu kawałku porcelany
zlizując z palców resztki kawy.
Nie pytaj dlaczego.

Podchodzę do okna i przytulam twarz
do szyby licząc kolejne krople deszczu
rozpryskujące się o parapet w nadziei,
że być może w końcu uda mi się zrozumieć
ich szept by te ich dźwięki wtapiające się
w każde me poranne westchnienie
nabrały dla mnie jeszcze subtelniejszego
smaku likieru wiśniowego.
Wystawiam twarz przez uchylone okno
pozwalając aby ten deszcz obmył mi twarz,
a potem chwytam kilka kropel w dłonie
i spijam je powoli jakby każda kropla
miała swój niepowtarzalny smak.
Nie pytaj dlaczego.
Opieram się jakby zmęczona o parapet
z obojętnością spoglądam w niebo
i nawet nie odezwawszy się do niego
ani słowem w podzięce za tych kilka
kropel idę może zaparzyć sobie kolejną
kawę?
Znów jestem ubrana na niebiesko?
Nie pytaj dlaczego.

Po raz dziesiąty poprawiam obrus na stole,
a i tak myślami jestem gdzieś daleko.
Bezwiednie idę do sypialni i przebieram
się po raz dziesiąty od rana.
Siadam na łóżku i czekam, czekam.
Nie pytaj dlaczego.
Zniechęcona kładę się na łóżku i wtulam
głowę w poduszkę aby nie słyszeć echa
własnych myśli dudniącego w mym i tak
już zlęknionym sercu.
Mam ochotę zasnąć i obudzić się już
następnego ranka by był już inny niż ten
szary.
Lecz sen jest jak wena nigdy nie przychodzi
wtedy kiedy sobie tego życzę.
Na stoliku stygną jajka na bekonie,
a ja już nawet nie czuję ich zapachu.
A ja leżę sobie i nie myślę o niczym.

Zaczyna dzwonić telefon,
lecz tylko wzruszam ramionami.
Zaczynam szperać w szafie, ale nie mam
już w co się przebrać więc rozczarowana
siadam na podłodze przy ścianie
i z przymkniętymi powiekami nucę melodię.
Nie pytaj dlaczego.
Ale co to? Spoglądam w okno,
słońce przegoniło chmury.
Więc pójdę na długi spacer,
może przypadkiem cię spotkam i poproszę
abyś nie pytał mnie dlaczego.


Komentuj(0)


Link :: 10.10.2006 :: 00:08


"DZIEWCZYNA W BIELI"

W koronkowej sukience szumiącej bielą
z parasolką w dłoni, kremowymi trzewikami
stukając o kryształowe pocałunki
mieniących się tęczą kałuż.
Jakbym gdzieś już ją widziała.
Jakby od zawsze mieszkała w moim lustrze
i jakby co dzień spoglądała na mnie
krytycznym wzrokiem niezadowolona z niczego.
Ma karminowe usta i alabastrowe dłonie
kurczowo ściskającą błękitną chusteczkę.
Znowu sama, ale nie samotna.
Ciągle szeptająca modlitwę

Ona jest inna tamta. Ona.
Taka jaka nigdy nie była
i już nigdy nie będzie.
A w mojej dłoni zaciśniętej w pięść
błękit jej spojrzenia pozostanie tam
na pamiątkę.
Kilkoma krokami mijam siebie.
Oglądam się za siebie,
lecz jej już tam nie ma.
Ale dlaczego jej serce bije moim?
Jak to możliwe, że moje słowa
są jej myślami?
I dlaczego nieustannie za mnie odpowiada?!
Dlaczego nie chce poczuć jak to jest
mieć siebie tylko na wyłączność?
Kim ona jest aby za mnie wybierać?
I dlaczego ciągle na nią napotykam?

Spogląda mi w oczy zimna
jak królowa śniegu i odtrąca mnie
od siebie.
Zrywa z ręki zegarek i mówi,
że czas dla niej już się zatrzymał.
Ale przecież ja ciągle idę codziennie
tym samym chodnikiem.
W jej oczach tli się iskierka nadziei,
ale w moich płonie już żar nienasycenia
teraźniejszością.
Ona potyka się i czeka aż ktoś poda jej rękę,
a ja wstaję otrzepuję się i idę dalej.
Więc czemu jest moim lustrzanym odbiciem.
W dzień przecież widzę jak idzie powoli ulicą,
zmysłowo odgarnia włosy z twarzy
i przegląda się w wystawach sklepowych.

Ale ja nie mam sukienki z falbankami,
o parasolce czasami zapominam,
a zamiast trzewików trampki na nogach.
No i ona nigdy nie patrzy
oczami drugiego człowieka.
To co widzę jest moje, nasze i całego świata.
Nie mam jak ona naszyjnika z pereł
i nikomu nie rozkazuję.
Bywam nieufna, a jednak wierzę.
Pragnę, a jednak czekam cierpliwie.
Uśmiecham się do gwiazd,
ale i pokornie ich słucham
i szeptem wypowiadam te słowa,
a jednak słyszę je na dnie siebie.
Nie widzi mnie i tym razem,
ale nieustannie poszukuje.
Chce zawsze zatrzymać mnie tylko dla siebie,
ale nigdy jej się to nie udaje.
Sypia tam gdzie i ja, a jednak co rano
budzi się otulona zimną pościelą.
Bo ja czasami bywam nią - dziewczyną w bieli.


Komentuj(0)


Link :: 10.10.2006 :: 00:21


"PRZEPROSINY"

Przepraszam za wszystko.
Za księżyc, który skrył się za chmury
i za to, że nie pamiętam twej twarzy.
Za, to, że niebo wygląda dziś jakby
miało się rozpłakać i nigdy
nie przestać.
Za to, że wszyscy dziś gdzieś
się śpieszą i krzyczą do siebie stojąc
naprzeciwko po dwóch stronach ulicy.
Za to, że jeszcze nikt dzisiaj się
do ciebie nie uśmiechnął.
I za to, że w poszukiwaniu odrobiny
życzliwości musisz dziś rozglądać się
na boki, a i tak nikt nie jest łaskaw
na ciebie spojrzeć.

Tłum ludzi płynie dookoła ciebie,
a pod ścianą siedzi młody chłopak
wyglądający jakby od wczoraj
do lustra pił i za niego przepraszam.
Za to, że gdy spotkaliśmy się na ulicy
nie miałam odwagi do ciebie podejść
i za to, że wtedy nie dałam ci szansy
powiedzenia mi jak uroczo
wyglądam.
Za to, że nie zadzwoniłam do ciebie
wieczorem mimo, że bardzo tego
chciałam i nie odebrałam twojego
telefonu gdy chciałeś mi powiedzieć
jak bardzo chcesz z kimś
porozmawiać.

W radiu znów jakaś smutna melodia
wyłączasz, bo nie jesteś w stanie
wysłuchać jej do końca.
Kawa ze śmietanką też już dawno
temu straciła dla ciebie smak jej ust
wypowiadających srebrzyste słowa
spływające po twoich palcach niczym
krople rosy jak perły spływające po
pajęczej nici.
A ona nawet nie pozostawiła
na twojej poduszce zapachu swych
perfum w garści płatków róż tylko
wyszła pocichutku na paluszkach
i za to przepraszam.

Tak bardzo chciałeś. lecz niczego
w zamian nie otrzymałeś.
Tak mocno czułeś, lecz nigdy
nie zaufałeś.
Nigdy nie potrafiłeś siebie zrozumieć,
nigdy nie potrafiłeś do siebie dotrzeć.
Ani razu innym nie pozwoliłeś
dotknąć tego co niemożliwe.
Wolałeś żyć w niepewności.
Czy wybaczysz mi to?

Przepraszam, że już nie usłyszysz jej
czułego Dobranoc wieczorem, i że
już nie pocałujesz jej na powitanie.
Za to, że lipa pod twoim oknem
nie jest już waszym drzewem i nawet
za to, że znudził ci się już jej widok.
Za to, że obwiniasz ją za wszystko
nawet za to, iż czas nie potrafi
zatrzymać się w miejscu.
Za to, że spóźniłeś się na spotkanie
ze swoimi myślami, i że nie potrafiłeś
zasnąc wczoraj bez smaku goryczy.
Za to, że nie było ci wtedy dane
zasnąć w spokoju, i że aby
nie oszaleć z żalu musiałeś kolejny
raz czytać jej listy uwiecznione jakby
na wieki pod twoimi powiekami
pragnącymi choćby kilku minut
zbawiennego snu.

Za to, że nie czułeś mrozu
szczypiącego w policzki, i że obojętny
był ci mokry śnieg sypiący ci się
za koszulę.
Za to, że nie możesz zapomnieć jak
podtrzymywałeś jej brodę z czułoscią
zaglądając w jej oczy.
I że nie możesz wyrzucić ze swoich
myśli świergotu ptaków,
którym to razem tak bardzo się
zachwycaliście.
Wybacz mi, bo ja nie chcę już
pamiętać tego, co było.
Nie proś mnie o więcej,
bo ta odrobina to i tak jest za dużo.

Och. Wybacz mi, że nie wystarczy ci
tyle ile mogłam z siebie ofiarować.
Nie. Proszę, nie napawaj się
wstydem malującym się na mej
twarzy.
Wybacz, że to wszystko będzie już
trwało całą wieczność.
I za to zdawkowe pożegnanie
i nawet za to, że jutro pewnie znów
zjesz zimne śniadanie.
Nawet nie pamiętam kiedy
ostatni raz się do mnie odezwałeś.
Czy to takie straszne?
Nie chciałam walczyć z twoimi
próżnymi słowami.
I przepraszam tak wyszło.

Nie wiem dlaczego nasze powitania
zawsze były chłodne i nie pamiętam,
czy kiedykolwiek pozwoliłam ci
wkradać się w moje myśli.
Ale jeśli chcesz, to i za to mogę
przeprosić.
Tak. Wiem, że zaufałeś księżycowi,
a on nieoczekiwanie cię wyśmiał.
Ale nie chcę tego pamiętać,
słyszysz?!
Przepraszam, że ty zapomniałeś ile
jest warta każda kropla deszczu i ile
trzeba zapłacić aby koszmar zamienił
się w słodki sen.
Ale to nie przeze mnie zgubiłeś
gdzieś cząstkę siebie i to nie ja
zaprowadziłam cię na skraj złudzenia
więc za to nie oczekuj przeprosin.
Bo to przez ciebie rozmyły się
wszystkie wasze wspólne gesty.
Czy to straszne? Tak!
Więc już nie proszę. Lecz żądam!
Zawitaj niespodziewanie w me progi
i mokry od deszczu przeproś
za każde jedno moje przepraszam.



Komentuj(0)


Link :: 10.10.2006 :: 00:25


"JAK NIEZNAJOMA IDĄCA PRZEZ DESZCZ"

Siedzi w deszczu promieniach tęczy
dziewczyna w czarnym płaszczu.
Jakby trochę za duże buty mokną
w kałuży.
Na zarumienionych policzkach myśli
się kręcą.
Może jak co wiosnę zamienią się w
piegi, by jesienią mogła policzkiem
ogrzewać poduszkę, która zapachem
bzów przenosić ją będzie w sen.
Z błękitnego spojrzenia wyrywa się
fascynacja pąkami na jabłoni
budzącymi się do życia.
Jest jak błyszczące czerwienią
jabłuszko, by z małego pączka
wytrysnąć w kwiat młodości.
A przez kryształowe dłonie
przesypuje się piasek.
Twarz rumiana niczym blask
pomarańczy w słońcu,
uśmiech czarujący jak truskawki
ze śmietaną i ten szelmowski wyraz
oczu, co magnetyzuje i zniewala
swoją głębią.
Wzycha rozmarzona do
zbuntowanego nieba.
Rzuca ku słońcu kamyczek w kształcie
serca mając nadzieję, że doleci
i srebrem zaświeci.
Nasłuchuje trzasku gałązek pod
butami i znów zamyślona siada na
ławeczce.

Po co jej dobrobyt skoro i bez niego
jest szczęśliwa?
Po co jej poklask publiczności?
Przecież budząca się przyroda jest
sama w sobie recitalem.
Wybuch zielonych listków pnących się
ku słońcu, to kaskada sztucznych
ogni.Rumieniące się białe różyczki
rozsiewające pyłek nadziei zielone
elfy.
Kruche jak sople lodu pajeczyny
wrota do wspomnień pachnących
dzieciństwem.
Deszcz obmywający nagie dłonie
i ramiona, to lustrzane odbicia
zmysłowości jej oczu.
Krople deszczu spływające na
brunatną ziemię, to jej własne
porcelanowe klaszczące dłonie.
Świergot wróbelka nad jej głową
jej własny śmiech przemykający
w koronach drzew.

Przytula sie do drzemiącej brzozy.
Wsłuchuje się w bicie swojego
niespokojnego serca.
Pragnie zespolić go z ruchami jego
ślicznych ramion.
I nie potrzebuje fałszywej
skromności skoro ma słodycz brzozy.
Z hukiem lecą kolejne pioruny
z szarego nieba, aż w mieście
pewnie drżą szyby w przestrachu,
nie wiedząc jak groźne potrafią być
te bicze.
Fascynują nieobliczalnością,
hipnotyzują.
Lecz tym, co próbują je ujarzmić
gotują przykry los.
I tylko rozwarzni i romantyczni mogą
podziwiać ich szaleńczy taniec by
uderzyć oszałamiającym blaskiem w
głębie spojrzeń porywając z dna
serca ostatnie okruchy
niezdecydowania.

Każdy złoty blask ich pijanych
z frustracji oczu to jeden miesiąc.
Każdy pachnący innymi perfumami.
Każdy z nich nosi jej imię.
W każdym błyszczy się olśniewająca
perła z naszyjnika, który wiatr jej
obiecywał i którego nie zdąrzył jej
podarować.
Śmieje się do dziecka, które właśnie
przebiegło obok niej z latawcem
w dłoniach, a ono odpowiada na jej
gest z zadowoleniem.
Jak bardzo zazdrości mu tej
dziecinnej beztroski.
Jak bardzo chciałaby być lekka jak
ten latawiec.
Lawirować wśród puchowych chmur
i tulić się do nich.
Dlaczego nie?
Jej serce nie musi smucić się i tęsknić.
Z przyjemnością wskoczyłaby do
fontanny odlanej z błękitu nieba,
tryskającej tęczą.
Lecz wtedy zapach nieosiągalnego
straciłby smak.

Lepiej wstać i z uśmiechem na twarzy
bez celu pochodzić sobie po kałużach
rozmyślając o kroplach moczących jej
twarz.
Nie, nie potrafiłaby znieść myśli, że
coś tajemniczego do tej pory
zamknięto w kufrze na strychu i, że
to stało się czymś zwyczajnym.
Na ławeczce pozostaje ciepły ślad jej
dłoni, a na korze czuły dotyk jej
palców.
A w kałuży jej ślad weselszy niż
tęcza na niebie.
Zgodę na uwolnienie westchnienia z
piersi może tylko jej niespokojna
dusza.
Wolnym gołębicom nigdy nie wolno
nic robić wbrew sobie.
A ludzie nie mają prawa zamykać ich
w złotych klatkach.
Więc staje dziewczyna w czarnym
płaszczu na wzgórzu gdzie wiatr
ucieka na wszystkie cztery strony
świata i leci z nim tańczyć walca na
strunach utkanych z pajęczyny.



Komentuj(0)


Link :: 10.10.2006 :: 00:28


"LIST"

Kartka i długopis, kilka myśli w strzępkach
porozrzucane po umyśle niczym kawałki puzzli.
Cień dziewczyny siedzącej pod rozbitym oknem
piszącej list od nowa ciagle zapominając jaki
jest jego początek.
Nawet nie pamięta kiedy po raz ostatni
zauważyła pożegnanie nocy z dniem.
Oczy same jej sie zamykają, ale ona wie,
że kiedyś musi skończyć ten list...
Tak kiedyś.
Kiedy ostatni raz trzymała jego słowa w
dłoniach i rwała na strzępy jak uschnięte
płatki róż?
Nie wiem. Na pewno niebo nie było wtedy
błękitne.
To wtedy dłoń rozstała się z dłonią,
a spojrzenie przywitało z nocą
przyobleczoną w niepewność jutra.
To miało być tylko na chwilkę,
ale nie było i nie jest.
Długopis sam prowadzi jej rękę, ale myśli
jakby przez obcą osobę wypowiedziane.
Łzy prawdziwe zaschnięte na parapecie
ale jej ciepła dłoń ich nie rozpoznaje.

Tęskni za każdym jesiennym liściem zatopionym
w kałuży, próbuje zasadzić nowe stokrotki
na łące swego serca.
Ale, to też co chwila odchodzi w niepamięć
i znów musi zaczynać wszystko od nowa.
Czesto myśli o marzeniach jej i...
Adresata tego listu. Ale sama nie potrafiła
utrzymać tego ogniska i bezpowrotnie zgasło
przysypane jego lekkomyślnością.
A było tak ciepło, gdy tak stali razem w oknie
on pokazywał jej gwiazdy, a ona śmiała się i
śmiała...
I to miało być na wieki, ale nie było i już
nie będzie.
Ale ona nie odważy się tego powiedzieć
na głos, zrobi to za nią ten list.
Marzyła wtedy, aby być tylko dla niego kimś
wyjątkowym, on wyobrażał sobie jak opowiada
jej o sobie, ona by wtedy go słuchała
i słuchała, ale to już nie dla nich.
Szampan już dawno temu wyblakł rozlany
na chodniku pod jej oknem, a jego ślady
na trawniku przysypał czas.
Deszcz wlewa się poprzez spekaną szybę
za jej kołnierz, a ona znów coś kreśli
i dopisuje, rzuca papier w kąt, by potem
potulnie znów powrócić do pisania.

Żadna droga nie jest dla niej prosta
i żadne słowo nie ma tego samego znaczenia.
Księżyc już nie mruga do niej figlarnie,
nie czuje się na siłach, aby od niego tego
żądać.
Cień dziewczyny błąka się gdzieś po salonie.
Tej która miała być tą jedyną, a teraz nawet
nie potrafi być sobą.
Słucha do znudzenia ulubionej piosenki póki
muzyka nie zleje się w jedną, bezsensowną
nutę nie nadającą się już do słuchania.
Już dawno zapomniała jak trudne jest pisanie
zwykłego listu, że nie zawsze musi pachnieć
konwaliami i nie zawsze musi od niego bić
blask porannej rosy.
Słowo po słowie brutalnie wyrywane przez czas
z tych wdzięcznie przygryzionych warg.
Litera po literze zostaje wyryte na szarym
papierze.
Między słowami ukrywa drżący głos
i rozwiane zmysły, do których nie jest
w stanie dotrzeć nawet ten nieubłaganie
krzyczący tuż za nią przez wybite okno deszcz.

Zamyślona siedzi pod tym oknem z kartką
gniecioną w dłoni i boi się, że już nigdy
nie będzie taka sama.
Dała mu tylko połowę siebie, ale i tak chyba
więcej niż powinna, a on tego nie docenił.
Boi się spojrzeć w lustro, by nie ujrzeć w nim
pustki.
Ten list jest jak podpis wygrawerowany
przez nią pod wszystkim czego on dotykał.
Milczy. Ten list jest jej ustami,
a słowa jego wyrzutami sumienia.
Ale kwiat narcyzu nigdy nie będzie czuł się
czemukolwiek winny.
"Winowajca!" Będą go palcami wytykać inni,
a on nadal będzie gnał na oślep, aby uciec
od nich jak najdalej.
Nigdy nie powie "To ja zawiniłem!"
Powie, że się narzucała, że mu kazała
i zabraniała, a on nic nie mógł zrobić.
I tak za każdym razem.

Jak bardzo list ciąży jej w dłoniach,
ale nie przestaje pisać.
Tak bardzo chce dogonić przyszłość.
Tęskni, słowa listu razem z nią:
Za jej spontanicznością, pamiętnikiem,
jego niezobowiązującym krokiem.
Tęskni, a zarazem się obawia, źe nigdy tego
listu nie zdoła wysłać, nie odważy się go
dokończyć, że gdy wreszcie tego dokona stanie
sie obca sama dla siebie.
Ponowny szelest kartki lądujacej w koszu.
Czy aby kiedyś już tak nie było?



Komentuj(0)


Link :: 10.10.2006 :: 00:30


"BEZ SERCA"

Padnij na kolana! Błagaj o litość! Nie!
Nic nie mów. Nie wolno ci.
Nie chcę usłyszeć twojej "prawdy", prędzej
wolałabym abyś zadławił mnie lodowatymi
pocałunkami i ukradł nadzieję, że kiedyś
będziesz dobrym człowiekiem.
Tak. Czołgaj się z próżną nadzieją, że kiedyś
podam ci rękę, pomogę wstać i pozwolę, aby
twoje ciało pochłonęło każdy mój dzień
wypełniony jesiennym deszczem,
ale i wiosennym ziarnem prawdy.
Wiedz, że twoje dni już nigdy tak nie będą
wyglądały.
Tak! Niech nogi uginają się pod resztkami
twojego marnego sumienia, a kolana niech
znaczą karminowym brudem każdy centymetr
bruku.

Przytul się do latarni, teraz ona będzie
ci domem, smutek koleżanką, samotność żoną,
a rynsztok kochanką.
Nie proś, nie pójdę za tobą, nie będę na siłę
wyciągała cię, jeśli sam nie chcesz, aby
tu i teraz kiedyś się zmieniło.
Przysięgnij, że nigdy od nikogo niczego
nie będziesz żądał, a jedynie współczuł
sam sobie, i chodził tam, gdzie tylko kruki
nie znają słów: "Idź precz!"

Chodź! Zamknę cię na środku ulicy
w kartonowym pudle, będziesz tam siedział
póki łzy nie roztopią kajdanów frustracji,
a ludzie nie wdepną w resztki twojej skruchy.
Wtedy zastąpię im drogę, wskażę palcem na
twoją wzgardzoną twarz i zażądam byś
przeprosił każdego z nich, za co?
Za okłamywanie siebie, za złudzenia których
tak naprawdę nie miałeś, za brak odwagi, aby
walczyć z koszmarami, za odwagę by przegonić
współczucie innych i nawet za brak wiary
w siebie.
Nie tłumacz się, zbyt wiele już ich było.
Nie staraj się, bo nie obchodzi mnie, że
zapomniałeś jak wygląda mój każdy krok
niepewnie stawiany na linie rozpiętej nad
jeziorem zwanym życiem.
Chcę tylko wiedzieć, co zamierzasz, abym
nie odeszła w twą niepamięć?
Tak myślałam.

Więc nie myśl, że tylko ja jestem okrutna.
Nie chcę, ale sam mnie do tego zmusiłeś.
Chcę przrestać, lecz mi na to nie pozwalasz.
Zapominam, lecz ciągle do tego wracasz
i kłócisz sie nie mając racji.
Chcesz? To ostatni kieliszek wina, bo ono
juz zawsze będzie miało dla ciebie gorzkawy
smak łez.
Ciskam winem w jego twarz, a kieliszek
rozbijam u stóp życząc sobie, aby moje
słowa utknęły mu w gardle niczym pigułka.

Odwróć się i zniknij we mgle.
Pozwól mi cię pożegnać pustym, zapatrzonym
gdzieś w dal spojrzeniem i nigdy więcej
o mnie nie pytaj.
Odchodzi. Krok za krokiem z wyciągniętą
ku mnie ręką zaborczo trzymając mój wzrok
w garści.
Niewidzialny w tłumie, z niewidzialną duszą
u boku.



Komentuj(0)


Link :: 10.10.2006 :: 00:32


"JESIENNE PRZEMIJANIE..."

Liście opadły już z drzew, a robiły to bardzo
niechętnie, nie mogąc znieść prawdy.
Rozkładają naiwnie ufne pokryte brudnymi
odciskami butów dłonie i drżąc ze strachu,
że już nigdy więcej nie wyszeptają,
jak bardzo pragną istnieć.
Tulą się do moknącej ulicy, z gorliwością
anioła powtarzając bezszelestnie, że strach
jest silniejszy od świadomości, że coś się
kończy i czasami nawet wspomnienia będące
jak deszcz zacierają się w oczach innych.
Wiatr je łapie, siłą przyciska do chodników,
nakazuje milczenie zatykając usta błotem
i wpycha za koszulę lód beznamiętnego dotyku.
Nie użala się nad nimi, jest jak cień każdego z nas,
wszystko ma dla niego smak obojętności.

Przetaczają się po ulicy niedostrzegane
przez nikogo.
Potrzebują tylko swojego miejsca na ziemi,
czy to aż tak wiele?
Czy trzeba nimi za to gardzić?
Czy muszą błagać o wybaczenie? Odpowiedzcie!
To one za was się wstydzą, to one marnieją
zmieszane z błotem waszych niewinnych
kłamstewek, i to one milczą kiedy wasze
sumienia krzyczą z niepokorności przed
pędzącym nieuchronnie czasem
byle jak najdalej od was.
Ale wy nigdy nie słuchacie.
Zostawcie je w spokoju!
Bo nie godni jesteście, by im współczuć.

Jedno, drugie i następne, cały kordon drzew,
co ledwo zdołały otrzepać się z ziemi.
A każde z coraz bardziej złudnie lekceważącą
nadzieją, że nie zapomną o nich.
Nie tym razem...
Nie są przygotowane na stłoczone myśli
uwierające umysł.
Na bycie bezosobowym mimem i na ostatnie
do widzenia. Nikt nie jest...
Liście, drzewa, oni z prawdą w sercu
i kłamstwem na waszych ustach spoglądają w
niebo.

Deszcz się śmieje, oczy płaczą, myśli tęsknią,
lica wstydem poniewierki pałają.
Mówią "Nie!" Przeciwko utykaniu w niepamięci,
lecz w imię czego?
Przecież nikt im nie daje prawa głosu,
sami muszą o niego walczyć, a czasami z nim..
Klonowe lica z zimna się czerwienią.
Nic już nie jest ich własnością, nawet pamięć
o nich została sprzedana.
Opadł już ostatni listek, a wraz z nim
radosne bicia miliona serc.
Już się nie boją wiedzą, że nikt przed tym,
się nie uchroni.
Bo tak jak o nich zapomniano, tak i inni
zostaną zapomniani przez wielu, ale zachowani
w sercach przez nielicznych do następnej
jesieni...



Komentuj(0)


Link :: 14.10.2006 :: 17:20


"KRUCHOŚĆ W DŁONIACH"

Nad czym tak myślisz?
Jak piękną różą jest to co nas połączyło?
Patrzę na Twoje niesforne włosy potargane
przez wiatr przyciśnięte do mych drżących
ust. Ludzie mówią sobie "Na zawsze"
lecz jak długie jest no "Na zawsze"?
Leżę spokojnie i czuję oblewające mnie
spełnienie.
Niczego nigdy nie byłam w życiu tak pewna
jak tego jak bardzo Cię pragnę i nigdy
nad tym nie zapanuję.
Twoje dłonie już nigdy nie mogą umknąć mym
ustom, Twa dusza porusza się we mnie jak
niespokojny duch, wypręża się i drży,
wrzuca we mnie nagłą i rozpaloną gwałtowność.
Wreszcie opada na poduszkę i otwiera usta,
krzyczy i...

całuję cię w zagłębienie brzucha.
Obudź się Kochany już czas na szept.
Co się z nami dzieje? Czy to burza nad nami
szaleje?
Nie...To tylko żar namiętnego poruszenia.
Patrzymy w swoje oczy, świat wiruje nam
przed oczami.
Co nam jest mój Ukochany czyżby to już był
raj zaczarowany?
Nie...To tylko deszcz szaleństwa.
A może to zimowa niesforna burza?
Zatop się w mych włosach.
Dziękuję Ci za pieszczoty, co sobie teraz
pomyślałam?
Że szaleństwo jest jak oszronione drzewo,
a rozkosz i namiętność są jak najsłodsze
owoce jabłoni i iskrzące niczym urzekające
kryształowe sople lodu.
Jakie sople? Te które rozpuszczają me ciało
do skrajnej ekstazy.
Te które spływają po mych włosach
błyszczące.

Więc śnisz o mnie na jawie?
Więc ja zachwycę się Tobą.
Ciągle to rozkoszne ciepło, ten sam migotliwy
ognik.
Owoce, których nie widzę i Twoje oblicze
w nich magicznie zaklęte.
I jakieś białe ślady, których nie rozpoznaję.
Biegnę, biegnę ciągle zapatrzona w Ciebie,
a inni nie mogą zrozumieć skąd na świecie
dwa anioły.
A Ty mnie całujesz bez końca, a Ty mnie
rozbierasz powoli.
I oboje wiemy do czego jest zdolna
namiętność.
I oboje wiemy, co zaraz w tej ciszy nastąpi.
Ekscytacja bywa nieobliczalna, czasami bywa
tylko złudzeniem naszkicowanym jak niemy cień
na ścianie, zawsze spłoszony czmychający z
rana, by znów po cichutku obudzić nas nocą.
A my uśmiechamy się w ciemności.
Te noce, co zmieniają się jak w magicznej
księdze, te gwiazdy do nas mrugające,
te liście serenady perliście nam szepczące,
ten piasek nad morzem szumiący, te muszle
nas usypiające...

Ty gorący i tak boleśnie zdawałoby się
nierzeczywisty.
pragniemy śnić już tylko o sobie, to tylko
nasza tajemnica.
Będziemy tylko siebie pamiętać.
Musimy już iść? Proszę jeszcze nie teraz,
za chwilkę...
Wysoki nagi blady księżyc nad naszymi nagimi
instynktami.
Sekundy stania w milczeniu, obejmuję Cię
mocno za szyję i namiętnie całuję.
Pragnę godzinami szeptać Twe miętowe imię,
delikatnie dotykać ogorzałego od słońca
karku.
A teraz mój chłopczyku grzecznie wrócimy do
swych domów.
Może usiądziemy na okiennych parapetach
i będziemy rozmyślali o naszych
namiętnościach, które znów dopełnimy,
którejś księżycowej nocy.
I będziemy czekali na siebie wzdychając,
co noc do gwiazd mając nadzieję ujrzeć w nich
nasze tęskne spojrzenia.

Przyjdę do Ciebie dziś we śnie i utulę
kołysanką swego szeptu.
Chcę Cię pocałować lecz wymykasz mi się
i z tajemniczym uśmiechem kładziesz mi palec
na ustach, odwracasz się machasz mi na
do widzenia i uciekasz w otchłań
nieobliczalnej tajemniczości.
Nasłuchuję Twych kroków zbieranych przez
rosę.
Przyniosę Ci łoże uplecione z pajęczyny,
otulonej perełkami słońca, bym i tej nocy
mogła oglądać przecudny blask w Twoich oczach
Niech i tej nocy nasze usta czule wyszeptają
sobie na dobranoc...


Komentuj(0)


Link :: 22.10.2006 :: 22:03
"DŁOŃ W DŁOŃ. KIEDYŚ..."



Jakaś para kłóci się na ulicy.
Idą obok siebie we wrogim milczeniu.
Nie poda jej parasolki, nie pozwoli mu
otoczyć się ramieniem.
Ona i on, a może pani i pan, obcy dla siebie
ludzie?
Nie powie przepraszam, bo on będzie musiał
sobie na to zasłużyć.
Nie ogrzeje jej dłoni policzkiem, bo znów
powie z wyrzutem, że jej nie rozumie.
W ciemnym domu dwa zimne wobec siebie posągi.
W obolałych od bicia sercach niesmak
porcelanowych pocałunków.
Spoglądają na siebie i płaczą gorzkimi
łzami.
Widzicie ten kwiecisty zegar na ścianie?
Oni już wiedzą dokąd zmierzają ich spotkania,
a wy?
Jezioro, wyspa i gotycki zameczek z godnością
broniący dostępu niewierzącym.
Ona wstrzymuje oddech.
Sekundy spadają niczym krople deszczu,
z tym samym bezlitosnym łoskotem wlewając się
za kołnierz.
Słyszą czyjeś kroki za sobą, czują czyjąś
dłoń na ramieniu, lecz odwracają się
i pustka, z którą jak co noc położą się
do łóżka odrętwiali myślą, że dziś już
nie zobaczą jak siedzą w oknie z rudym kotem
na kolanach jak zwykle zapisując swoje
tajemnice w pamiętniku.
Nie pomyśli jak zaprasza go do siebie swoim
uśmiechem, jak siada obok niej kładąc głowę
na ramieniu, a ona czyta swoje zapiski
tym miękkim głosem niczym szum muszli
pozwalający się rozmarzyć.
Tylko, że nie ma muszelek mogących
przyśpieszyć czas...

A oni? Nie czekają na siebie już nawet
chwilami.
Nie cieszą się myślą, że mogliby pomyśleć
o sobie jednocześnie.
Zawsze jedno zaczynało zdanie, a drugie
kończyło. A teraz?
Oboje mają usta zaszyte nićmi nieporozumienia.
Jakby mówili dwoma językami, jakby ten sam
dzień miał różne kolory.
Filiżanka z gorącą kawą nie parzy dłoni,
choć nie wiem jeszcze jak długo.
Szukała tak dobrze jej znanych piegów na jego
nosie, lecz ich nie znalazła.
Teraz on poszuka pamiętnika.
Nie, nie przeczyta go, zbyt wiele z niego
zna na pamięć.
Powyrywa kartki paląc na stosie liści
uchwyconych w pajęczynę babiego lata.
Popiołem wybrukuje ścieżkę wokół domu,
by co dnia jego zapach pchał do przodu
nie dając czasu na topienie go w kieliszku
bezcelowego obwiniania się o to, że
mogło być inaczej gdyby cierpliwosć zwyciężyła.
Marmurowe schody na piętro.
Tak biec, biec póki bezdech nie ściśnie
za gardło prosząc o chwilę wytchnienia,
ale go nie posłucha, tak jak ona nigdy
nie słuchała i omdlewając rzuci się na łóżko.
Była tu jeszcze wczesnym rankiem?
Niemożliwe. Przecież zabrała wszystko czego
dotykały jej dłonie, a jednak...
Leżała na tej pościeli.
Wspominała, czy tylko chciała się pożegnać?

O Joanno! Dlaczego musisz go nękać nawet gdy
cię tutaj nie ma?
Czemu tak bardzo ciągnie go jeszcze
do ciepłego śladu obok?
I czemu drży jak jesienny liść targany
wiatrem usiłując ciebie znienawidzić?
Poduszka pod łóżkiem, czego tam szukał?
Śladu jej ulubionej szminki?
Już dawno starł ją z ust, nie pamięta tego?
Ma do tego prawo, jeśli każdy dzień spędzony
w jej domu nie wart był nieprzespanych nocy.
Pamiętacie pierwszy dzień jesieni?
To wtedy rozgniotła ją obcasem na chodniku
patrząc jak rozlewa się czerwienią pod jej
stopami, gdy znów otulona tylko własnymi
ramionami musiała wracać do domu przeszywana
współczującymi spojrzeniami.
Nie miała skrupułów?
Tak jak on nie miał, chodząc tylko
w jemu ulubione miejsca i bezczelnie
ciągnął za rękę nie dając dojść do słowa.
Niech szuka jeśli zgubiła, lecz niech
nie każe myśleć o sobie gdy porzuciła.
Dłoń w dłoń grzejąca się przy filiżance
herbaty.
Gorący cytrynowy oddech parzy nadgarstki.
Nie potrafili poskromić tak odmiennych
charakterów.

Joasiu. Nie uwierzyłaś w was.
On robił to cały czas za was oboje,
co pozostało?
Słowo w słowo, spojrzenie w spojrzenie.
Pozwala krytykować każdy swój krok
przypominając sobie ile razy zmuszony był
słuchać, gdy chciał krzyczeć i milczeć
z migreną sięgając po kolejną aspirynę.
Leży bez końca, nie mogąc doczekać się
następnego poranka.
Podsłuchuje o czym ściany szepczą.
Słyszy jak okiennice skrzypią flirtując
z brzozą za oknem.
Jego ciało z jej przez nikogo nie utuloną
duszą, a w ręku zamiast róży trzyma
nie doczytaną przez nią książkę.
Lecz i on jej nie doczyta zasypiając w nadziei
że, w samotności, ale nie na zawsze.



Komentuj(0)